Rozdział XIV

207 19 8
                                    

16 grudnia 2019 roku, Starling City, USA

Moje palce podrygiwały w rytmie przemożnego znużenia, a czarna koszulka lepiła się do mojej skóry. Dziewczyny siedzące obok mnie na ławce z trudem były w stanie złapać oddech. Co druga złożyczyła szeptem na kobietę mającą na swoim koncie trzykrotne zwycięstwo w plebiscycie na najgorszego nauczyciela. Profesor Poles była jedną z tych przedstawicieli systemu oświaty, którzy jeszcze wierzyli w powołanie. Mimo, że od pięciu lat mogła przejść na wojskową emeryturę po odsłużeniu piętnastu lat, była przekonana, że jej przeznaczeniem jest edukacja fizyczna następnego pokolenia. Oczywiście następne pokolenie nienawidziło jej za to szczerze i z całego serca. 

-Jakim cudem ty jeszcze oddychasz? - wychrypiała Kat, obejmując butelkę wody jak dawno niewidzianego ukochanego. Wzruszyłam ramionami. Zawsze musiałam być w formie. Musiałam być w stanie przebiec kilometry bez zadyszki... bo  to stanowiło o moim być albo dać się poszlachtować. 

-Rany, jak ja nienawidzę tej kobiety. powinno się ją pozwać za torturowanie dzieci. - westchnęła Leila, ocierając pot z czoła i siadając po turecku przed nami. Wzdrygnęłam się mimowolnie na słowa o torturach. Azjatka spojrzała na mnie przenikliwie. - Trenujesz coś? - zapytała po chwili. Zmarszczyłam lekko brwi. To pytanie było mi zadawane średnio raz na dwa tygodnie po co gorszym wf. Najwyraźniej dobra forma przynależała jedynie sportowcom. 

-Kiedyś byłam biegaczką długodystansową. - odparłam moją wyuczoną odpowiedzią i pociągnęłam łyk wody. Teoretycznie rzecz biorąc nie było to kłamstwo. W końcu kiedyś faktycznie sporo biegałam... Leila poklepała mnie po kolanie.

-Kurde, szacun. Ja wysiadam po pięciu metrach. - rzuciła, a Kat zaklęła głośno po hiszpańsku. Zwróciłyśmy spojrzenie w tę samą stronę. Poles wracała, a wraz z nią jej kumple z wojska. Gdyby nie to, że wiedziałam, że nauczycielka wymyśliła sobie lekcje samoobrony, najprawdopodobniej rzuciłabym się w kierunku mojego plecaka, w którym na wszelki wypadek miałam schowanego Ka-Bara i kieszonkową wersję paralizatora. 

-Dobra panienki, dzisiaj jak zapowiadałam nauczycie się jak nie dać się zabić! - wykrzyknęła Poles wchodząc na środek boiska, na którym wcześniej ustawiono sporych rozmiarów materac. Kat przewróciła oczami. - Czy ona wie, że to ogólniak, a nie Irak? - zapytała. Leila westchnęła. - Jak dla mnie, ona ewidentnie ma urojenia. Czytałam kiedyś artykuł o byłych wojskowych, którzy są przekonani, że wszyscy chcą ich pozabijać. To pewnie to.

-Nie sądzę.Nie trzeba jechać do Iraku by zostać zaatakowanym na ulicy. -odparłam zanim mój umysł zdecydował się na to. Leila wydęła dolną wargę w zamyśleniu, a Kat przewróciła oczami. - Po to mamy superbohaterów. - rzuciła, a ja zaśmiałam się smętnie. To takie przykre, że ludzie naprawdę wierzyli w to, że ich zamaskowani ulubieńcy pośpieszą im na ratunek... Ale przynajmniej mieli nadzieję. Dopóki się ją ma nie da się dać pożreć szaleństwu...

-Quinn! Co ty tam szepczesz z koleżaneczkami?! Przydaj się na coś i rusz tu swoje wielebne cztery litery! - wrzasnęła tuż nad moim uchem Poles. Ta kobieta nie potrafiła komunikować się w inny sposób niż krzycząc. Westchnęłam, wstając. - No już, ruchy, ruchy! Nie mamy całego dnia! 

-To do czego jestem Pani tak strasznie potrzebna? - zapytałam ze znudzeniem, gdy już przestała wykrzykiwać mi instrukcje gdzie mam stanąć. Materac lekko skrzypiał pod moimi stopami. Poles rzuciła mi mordercze spojrzenie. Od ponad roku nie była w stanie przeżyć tego, że ktoś potrafi przetrwać jej rozgrzewkę. Byłam więc wielokrotnie wybierana na ochotnika do różnych idiotycznych zadań i najwyraźniej to, że ani razu nie pokusiłam się o zwolnienie dotykało ją do żywego. 

Madness always returnWhere stories live. Discover now