Rozdział VII

174 18 8
                                    

13 listopada 2019 roku, Starling City

- Skąd... Skąd ty... - zaczęłam dukać niczym przerażona pokojówka, która niechcący wylała na swego Pana herbatę. Kat uśmiechnęła się szerzej. Wiem, że jej intencje nie powinny budzić żadnych zastrzeżeń, ale ten uśmiech... ten przeklęty szeroki uśmiech zdawał się przywodzić na myśl uśmiech kota z Cheshire. Całe to zgromadzenie nagle wydało mi się równie surrealistyczne jak Kraina Czarów. Z zewnątrz piękna i pełna magii, pod powierzchnią zepsuta i bezwiednie szalona... Podły teatrzyk ludzkich złudzeń i kłamstw. Zupełnie tak jak i ja... Zepsute jabłko, gnijący owoc, umierającego drzewa, kryjący się wśród żywych po płaszczem popiołu. Czym innym mogłam być? Spojrzałam na ich twarze, rozjaśnione, wspaniałe...szczere. Nie pasowałam tu. Nie pasowałam do tego świata. Patrzyli na mnie. Wszyscy na mnie patrzyli... Ale żadne z nich, nie widziało... Żadne z nich nie widziało mnie. 

-Oj, przestań tak na mnie patrzeć! Jakbym ci kota zabiła co najmniej! Urodziny się świętuje amigo! - skarciła mnie Kat wesołym głosem, obejmując mnie ramieniem. Przełknęłam głośno ślinę i spuściłam głowę.

-Nie musieliście... - wyszeptałam, wpatrując się w nieskazitelnie czystą marmurową posadzkę. Tak właśnie... czystą. Oni wszyscy byli tacy czyści, bez skazy, bez krwi na rękach... A ja? Co mi strzeliło do głowy? Co ja sobie myślałam? Że mogę wybielić swoją duszę? Wyprać, odwrócić na drugą stronę? Żałosna idiotka... Zupełnie tak jakby  wilk oblepił się piórami i usiłował uchodzić za łabędzia... Wilk nigdy nie będzie łabędziem, a ja nigdy nie będę jak oni...

-Disparates!* - wykrzyknęła Kat z hiszpańskim akcentem. Martin uśmiechnął się pobłażliwie. - Po prostu pomyśl życzenie. - odparł zachęcającym tonem. 

-No właśnie, nie wiem jak reszta, ale ja bym chętnie spróbował tego wspaniałego tortu, nim zdąży się zepsuć, przy twoich diabelsko szybkich ruchach Cin. - dodał zniecierpliwiony Alex, mrugając w stronę kucharki Marii, która cała oblała się szkarłatnym rumieńcem i odwróciła wzrok z uśmiechem. 

-Życzenie? - zapytałam, nie bardzo rozumiejąc. Wszyscy momentalnie rozszerzyli oczy ze zdumieniem. Alex przewrócił oczami. 

-Nie wiesz czym jest urodzinowe życzenie? - zapytał Nathan, a w jego ciemnych oczach błysnęło chciwe zaciekawienie. Zmrużyłam oczy. To coś ważnego? Chodzi o te kartki, które wysyła się bliskim ludziom na różne okazje? Pokręciłam głową.

-Wybaczcie, ale widzę tort urodzinowy drugi raz w życiu. - odparłam przepraszającym tonem, wzruszając lekko ramionami. O ile wcześniej sądziłam, że oczy zgromadzonych nastolatków były szeroko otwarte, to teraz mogłam się pokusić o twierdzenie, że wyglądały jak wielkie, błyszczące spodki, w najróżniejszych odcieniach. Przez gigantyczny hall willi rodzinnej Kat potoczył się szmer pełen zdumienia, wypełniając pomieszczenie kakofonią głosów. 

-Jak to? - zapytała Lidia, mrużąc oczy bardziej niż na lekcjach muzyki nad zapisem nutowym. Ponownie wzruszyłam ramionami. Kat wzięła tak głęboki oddech, że długo nie mogła złapać tchu, po czym wrzasnęła tak głośno, że większość gości była zmuszona zakryć dłońmi uszy. - NIE ŚWIĘTUJESZ URODZIN?!!! 

-Nie drzyj się! To nie hiszpańska telenowela! - warknął Alex. Kat momentalnie znalazła się tuż przed nim.

-Coś ty powiedział?! -syknęła, a jej ciemne, bursztynowe oczy, przybrały barwę niebezpiecznego karmazynu. Na twarzy chłopaka wykwitł złośliwy uśmieszek, podobny do tego jakim Piotruś Pan mógł obdarzyć Haka tuż przed ucięciem mu dłoni. 

Madness always returnWhere stories live. Discover now