Rozdział X

202 21 4
                                    

2 grudnia 2019 roku, Central City, USA

   Jedenastoletni chłopiec wpatrywał się pustym spojrzeniem w lód za oknem. Chłód nadchodzącej zimy zdawał się niknąć przy tym jaki panował w jego wnętrzu. Ogłuszająca pustka ogarniała go coraz ciaśniej w swych lodowatych szponach, zaciskając je coraz mocniej i mocniej wokół jego lśniącego dziecinną jeszcze czystością serduszka. Jego blada dłoń wodziła zimnymi palcami po płaskim zwierciadle przezroczystej szyby, a niegdyś anielskie oblicze zastąpiła odrętwiała apatia. Ciemność za oknem zdawała się być niczym, przy tej panującej w sercach domowników, sporego, stylizowanego na ranczerski domu z wielkim ogrodem, będącym niegdyś miejscem tajemniczo pięknym, pełnym słońca, kolorów i radości. Obecnie, mimo ludzkiej obecności, miejsce wydawało się wymarłe, a wokół panowała osobliwa atmosfera śmierci. Starsza kobieta o siwych już włosach, upiętych w koczek i dostojnym obliczu, poznaczonym okrucieństwem dziejów swej rodziny, podeszła do chłopca. W jej zimno-niebieskich oczach, kryjących smutek tak rozpaczliwy, że każdy jej uśmiech sprawiał cierpienie, lśniło wyraźne zmartwienie. Przeżyła tak wiele, widziała jak jej potomkowie upadają, bezpowrotnie tracąc swe anielskie skrzydła, Bóg wystawił ją na tak wiele prób... Czy był w tym jakikolwiek sens? Wyższy cel? Zamysł, którego jej ludzki umysł nie był w stanie pojąć? A może to najzwyklejszy podły los, klątwa jej rodu, sprawiała, że jej piękne anioły, stawały się bezczelnymi demonami? Może to coś w jej krwi, może to coś w genach, może to zapłata za jej piękne anioły...

-Axelku kochanie, kolacja stygnie ci na stole. - odezwała się ciepłym, babcinym tonem, patrząc na blade palce jej wnuka, kreślące na zaparowanej szybie, wyimaginowane znaki, które tylko jego smętny, potłuczony umysł był w stanie odczytać. 

-Tak... - szepnął jedynie chłopiec, nawet się nie odwracając. Gracienne Eve Quinzel westchnęła ze smutkiem, patrząc na swojego kolejnego upadającego anioła. Dlaczego znów ją to spotykało?

-Chodź skarbie, musisz coś zjeść, żeby urosnąć i być silnym, dużym chłopcem. - dodała, starając się by jej głos brzmiał równie ciepło jak zawsze w jego towarzystwie. Chłopiec zwrócił w jej stronę, jasno-szafirowe spojrzenie, w którym krył się ten sam cichy mrok, co w oczach jej męża, gdy jego ukochana córeczka straciła rozum, ten sam jakim jeden żałobnik obrzuca drugiego, ten sam, który przerodzić może się w ciemność jaką noszą w sobie jedynie demony...

-Po co? Po co mam być duży? Dorośli ludzie są smutni i źli na świat. Nie chcę być jak oni. Nie chcę smutku i złości. - odpowiedział chłopiec beznamiętnym, zimnym głosem, w którym nie było już ani okruszka z radosnego niegdyś dziecka jakim wówczas był. Gracienne przełknęła głośno ślinę. 

-Kochanie to tylko część emocji jakie towarzyszą człowiekowi. Jest jeszcze tyle innych, tak niezwykle pięknych. Warto ich doświadczyć... podobnie jak szarlotki twojej babci dla tych co grzecznie zjedzą kolację. - odparła kobieta i mrugnęła porozumiewawczo do wnuka na zakończenie. Ten jednak, nawet nie drgnął. Wpatrywał się jedynie tymi, smutnymi szafirowymi oczętami w swą babkę i milczał jak grób. Gracienne westchnęła.

-Axelku proszę... zrób babci przyjemność i zjedz z nami kolację... - poprosiła niemal błagalnym wręcz tonem starsza kobieta. Jej wnuk wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym wstał z szerokiego dębowego parapetu i mechanicznie, jak pozbawiona woli marionetka ruszył do jadalni.

-O patrzcie kto nas zaszczycił! Pan chodząca depresja we własnej osobie! - wykrzyknął na widok młodszego brata, szesnastoletni chłopak z podłym uśmieszkiem na twarzy i wściekle czerwonymi włosami w ciemnych, fabrycznie postrzępionych ubraniach ze słuchawkami pod kolor fryzury na szyi. Gracienne posłała wnukowi piorunujące spojrzenie.

Madness always returnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz