Rozdział XXV

79 12 2
                                    

Starling City, 24 grudnia 2019 roku

   Złoto-zielony orszak girland otulający mleczno-szary marmur rezydencji burmistrza z pewnością oszałamiał. Zdawało się, że taki był nadrzędny cel tego całego przedstawienia. Gdyby się zastanowić i dobrze rozejrzeć, to wszystko tutaj było zaprojektowane by wprawiać przeciętnego widza w niczym niepohamowany deliryczny zachwyt. Każdy element, od ręcznie zdobionego zaproszenia ze srebrnymi gwiazdami, do ociekającego złotem marmuru, miał jeden prozaicznie prosty koncept - oczarować i otumanić. Ot to, zwykła, pusta nakrapiana złotem obietnica szczęścia, na które nigdy nie będzie Cię stać. Ale możesz popatrzeć, za nacieszenia oka przyprószonym diamentowym pyłem nie musisz przecież płacić żadnej ceny. Nie mam pojęcia co ja tu robiłam. Byłam niczym brzydka, bazaltowa plama po środku dzieła da Vinci - zupełnie tu nie pasowałam. Na pozór może i jakoś wtapiałam się ten bogaty tłum futer, satyny i jedwabiu, ale nie poznawałam swojego odbicia w szybie samochodu pokrytej cienką warstewką szronu. Jasne, moja nienaturalnie blada cera żywego trupa była jak zwykle pociągnięta warstwą samoopalacza upodobniając mnie co nieco do żywej osoby, włosy mieniły się ciemnym odcieniem brązu, a oczy skrywały zielone soczewki, ale dzisiaj z trudem byłam w stanie dostrzec własną twarz pod tą maską kłamstw i ułudy. Nie sądziłam, że kiedyś zatęsknię za widokiem swojej poobijanej bladej twarzy i krzywym uśmieszkiem ulicznego artysty. I nie, nie chodziło o życie jakie wtedy wiodłam. Nie, w żadnym, cholernym razie. Ale maska czasami uwiera, zwłaszcza gdy jest nieodpowiednio dopasowana. A ta była skrojona na zupełnie inną miarę. Nie byłam bogatą dziedziczką, nie wychowałam się w domu, w którym ktoś poświęcałby mi uwagę, a ostatnie lata nauczyły mnie jedynie tego, że niektórych rzeczy nie warto wiedzieć... Nie zliczę ile razy przeklinałam się w duchu za to, że byłam tak nieskończenie durna, tak cholernie durna... Przecież wystarczyło się nie wychylać, wystarczyło pochodzić trochę do tej głupiej szkoły i wyjechać na jakiś program dla uzdolnionych jak najdalej od tego pieprzonego Gotham. Wiem, że byłabym w stanie to zrobić. Ale zachciało mi się tej durnej wiedzy... I oto jestem. Genetyczna pomyłka pod maską cichej bogaczki w szmaragdowej sukni i czarnym futrze, wytrzaśniętym gdzieś z głębin szafy Harleen. Odkąd bezpardonowo wepchnęła mi je wraz z kupioną suknią, nie przyjmując żadnych wymówek ku temu bym została w domu, miałam jedynie nadzieję, że czarne jak smoła futro nie należało kiedyś do jakiegoś biednego zwierzaka, którego blondynka zastrzeliła na jakimś polowaniu dla bogaczy. Co ja tu w ogóle na wszystkich bogów robiłam?! Do takich miejsc się włamywałam, takimi pogardzałam, o takich nawet nie śmiałam marzyć. Dlaczego Harleen obracała się w takim środowisku? Jasne, na brak pieniędzy raczej nie narzekała, przyjaźniła się również z właścicielami tej posiadłości, ale czy naprawdę jej to odpowiadało? Jej, dziewczynie ze zdjęcia Amandy, która więcej pieniędzy w życiu ukradła niż faktycznie zarobiła, która uciekła od przeszłości i wydawała się nigdy nie patrzeć wstecz, zupełnie jakby to się nigdy nie wydarzyło, jakby jakimś cudem udało jej się zmyć ze swojego życiorysu znaczące go krwawe rysy. Ja jednak tak nie potrafiłam. Miałam wrażenie, że nigdy już nie będę umiała nie patrzeć za siebie, że zawsze będę już budzić się w nocy z krzykiem i odpędzać od smoliście czarnych motyli szaleństwa. Zupełnie tak jakby szkarłatna rysa pośrodku mojego życia została zamalowana białą farbą, na której usilnie pisze się coś nowego. Ale prawda jest taka, że nieważne ile warstw farby nałożę i ile na niej napiszę gdzieś pod nią, może nawet i bardzo głęboko, ta rysa zawsze będzie i nigdy, przenigdy nie uda mi się jej pozbyć...

-Jeny, jak ja się nie mogę doczekać noworocznej maskarady! Wiem, wiem, teraz powinnam się skupić na Queenach i ich gwiazdkowym przyjęciu, ale czy ich gwiazdkowe przyjęcie oferuje mi metr dziewięćdziesiąt męskiego ideału o szmaragdowych oczach, w których najchętniej bym zatonęła?! - trajkotała podekscytowana Kat, wpatrując się w pierwszą stronę Vouge'a, z której spoglądało lodowato i oskarżycielsko szmaragdowe spojrzenie ,,najseksowniejszego mężczyzny roku 2019''. Wzdrygnęłam się widząc twarz Damiana. Wyglądał tak realnie na tych wszystkich okładkach, na tych tonach okładek, które piętrzyły się gdzieś pod moim biurkiem w cieniu poczucia winy i okropnej, niczym nie uzasadnionej rozpaczy. Odkąd tylko zadomowiłam się w Starling City i w życiu Cinnis nie potrafiłam się powstrzymać od wpisywania raz po raz jego nazwiska w wyszukiwarkę. Było to takie proste, parę kliknięć, tylko tyle...resztę robiły za mnie media, które wykazywały szczególną znajomość życia kogoś, kto starał się za wszelką cenę chronić swoją prywatność. To tylko rozbudzało ogólną ciekawość. Im bardziej tajemniczy przystojny młody dziedzic fortuny, tym bardziej interesujący i tym większe zbierał grono fanek. Coraz częściej przyłapywałam się na tym, że zaczyna takową przypominać i coraz bardziej mnie to przerażało. Dlaczego to robiłam? Dlaczego wciąż o nim myślałam? I dlaczego nawiedzało mnie to zupełnie inaczej niż myśli o Axelu, a czasami nawet o Amandzie, choć coraz częściej potrafiłam nazwać ją w myślach ciotką Amandą... w końcu była moją ciotką, a nie kimś zupełnie obcym i myślę, że w jakiś sobie tylko znany sposób starała się mnie chronić, przed Jackiem, przed światem i przed tym koszmarem, który gdyby nie sznurki przeznaczenia nigdy nie musiałby mieć miejsca.  - No zobacz na niego! Pomyśl sobie tylko co takiego mógłby zrobić w łóż... - przerwała mi rozmyślania Kat, wymachując mi przed nosem zdjęciem Damiana, na szczęście przerwał jej szofer, oznajmiając, że dojechaliśmy na miejsce. Dzięki bogom za to.

Madness always returnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz