Rozdział XXIII

60 11 3
                                    

13 grudnia 2018 roku, Tybet

- Krew, pot i łzy. - powiedziała martwa dziewczyna. - Krew, pot i łzy. - powtórzyła, a ja pierwszy raz w swoim życiu poczułem się głupio. Tak cholernie i nieznośnie głupio. O czym ona mówiła do cholery? To jest jej odpowiedź? To jest to co ma mi do powiedzenia ta idiotyczna imitacja dziewczyny, którą kocham, gdy wyznaję jej miłość? Patrzyłem na nią z niedowierzaniem, gdy ona powtarzała te trzy durne słowa w kółko i w kółko niczym zacięta pozytywka. Wokół unosił się nieznośny zapach krwi i palonych kości. Czy to naprawdę był zapach mojej podświadomości? Czy było ze mną aż tak źle, że mój umysł był dosłownym obrazem dantejskiego piekła? 

-Co? O czym ty do cholery mówisz?! - warknąłem w końcu, nie wytrzymując i potrząsnąłem tym klaunem za ramiona. Jej zakrwawione usta rozciągnęły się w odrażającym uśmiechu. Odsunąłem się zniesmaczony, gdy ciemnobrunatna posoka zmieszana ze śliną ochlapała moje ubrania. Co tu się kurwa dzieje?!

-To twoje życie Damianie. Krew, pot i łzy. Jak w przemówieniu*. Nic innego tak naprawdę nie masz. To cała twoja istota. Żyjesz dla walki, przemoc cię stworzyła, a smutek ukształtował. A jednak kochasz. I to sprawia, że tracisz rozum. Bo dla Ciebie miłość to szaleństwo i słabość. - odpowiedział zakrwawiony duch. W jego oczach ujrzałem coś co zobaczyłem w jej oczach pod sam koniec, coś na wskroś ludzkiego i kompletnie dla mnie obcego - współczucie. Wzdrygnąłem się. 

-Nie potrzebuję psychoanalizy! Zabierz mnie stąd do cholery i powiedz gdzie jest Źródło! - wrzasnąłem tracąc cierpliwość, czując jak krew we mnie wrze, a umysł łapczywie wyciąga palce w stronę wspomnienia tego infernalnego dnia, w którym ona zakończyła wszystko nim się naprawdę zaczęło i skazała mnie na ten przeklęty rodzaj obłędu, który ludzie zwykli adorować. Zakrwawiony naśladowca wzruszył ramionami, po czym wycelował we mnie z dokładnie tej samej spluwy, którą ONA roztrzaskała sobie wtedy czaszkę. 

-Skąd ta powaga? - spytała z okrutnym uśmiechem na twarzy, a ja zdążyłem jedynie zapytać sam siebie czy można umrzeć we własnym umyśle, nim pociągnęła za spust.



***

   Nie doczekałem odpowiedzi na moje pytanie. Huk wystrzału był jedynie pieśnią chóru dla kuli uderzającej ze szczękiem w zahartowaną stal katany, która niestety nie należała do mnie. To przeklęte ostrze z piekła rodem było moim koszmarem, ale i wielkim źródłem podziwu przez prawie dekadę. Było to całkiem sporo biorąc pod uwagę, że obecnie liczyłem sobie niespełna dwie. Wysoki mężczyzna około pięćdziesiątki obrócił się powoli w moją stronę, a jego spojrzenie przyprawiło mnie o ciarki. Nie byłem tylko pewien dlaczego. Nie bałem się go. Nie byłem już przecież dzieciakiem, który ledwo potrafi unieść tanto i cholernie, ale to cholernie boi się zawieść jedynego człowieka na świecie, którego opinia ma dla niego znaczenie. Poza tym nie byłem już małym chłopcem, byłem dorosłym mężczyzną i posągowa postura mojego mentora straciła dla mnie na ważności. Byliśmy tego samego wzrostu. Jednak gdzieś w głębi wiedziałem dokładnie co powie i nie chciałem tego usłyszeć. Nie chciałem tej rozmowy. Nie chciałem znowu rozmawiać z kimś kto nie żyje.

-Lata i uczucia uczyniły Cię słabym Damianie. Spójrz na siebie! Nie potrafisz już nawet rozprawić się z tym pomiotem klauna! Nie potrafisz zabić, bo kochasz?! I ty śmiesz nazywać się Al'Ghulem?  - odezwał się mężczyzna niskim głosem pełnym wzgardy i dezaprobaty, który znaczył szkarłatnymi pasmami całe moje dzieciństwo. Zagryzłem zęby i zaciskając pięści wyobraziłem sobie co zrobię temu cholernemu mnichowi jak tylko wyrwę się z tego piekielnego transu.

Madness always returnWhere stories live. Discover now