2

67 1 0
                                    

          17 maja 2005 roku, o godzinie dziesiątej rano czasu londyńskiego, na lotnisku Heathrow, wylądował samolot z Joanną na pokładzie. Była całkiem sama. Nie mniej sama niż to było jeszcze dwie godziny wcześniej na lotnisku Okęcie, w Warszawie. Jej egzystencja była wówczas dość smutna i nadzwyczaj jałowa. Joanna cierpiała na stany depresyjne i całkiem odcięła się od otaczającego ją świata. Wydawałoby się więc, że w Londynie była równie sama jak w Warszawie, aczkolwiek ogarnęło ją ogromne przerażenie. Jej samotność była bowiem o tyle gorsza, że znajdowała się teraz w obcym kraju, nie mając nawet pojęcia jak dojechać do miejsca, w którym miała zamieszkać. Posiadała jedynie olbrzymią walizkę na kółkach, przewieszoną przez ramię torbę i adres zapisany na kartce, którą dzierżyła w dłoni od momentu opuszczenia pokładu samolotu. W głowie dźwięczały jej tylko wskazówki wuja Stefana – „Wychodząc z lotniska wsiądziesz do metra, dojedziesz do stacji Acton Town, a potem weźmiesz taksówkę". Tak też zrobiła.

          Duża, czarna taksówka zatrzymała się przed szeregiem ślicznych, angielskich domków, tonącym w kolorowych kwiatach. Park View, tak nazywała się ulica, przy której stał dom. Miała tam zamieszkać na kilka kolejnych miesiecy ze studentami różnych narodowości. Otworzyła żelazną furtkę, podeszła do brązowych drzwi frontowych, ciągnąc za sobą wielką walizkę. Nacisnęła dzwonek. Serce waliło jej jak młotem, czuła, ze jeszcze chwila i spłonie w blokach. Miała ochotę uciec. Odwróciła się, ale taksówkarz już odjechał. Wtem otworzył jej drzwi niewysoki brunet o sympatycznej twarzy. Na widok szczupłej dziewczyny o dużych oczach, z fryzurą na zapałkę, ubranej w szerokie dżinsy i wytartą marynarkę, uśmiechnął się miło. Joanna przedstawiła się, on niemalże wyrwał jej z rąk ciężką walizkę i postawił ją w przedpokoju, po czym zaprosił dziewczynę do środka. Joanna weszła do domu niepewnym krokiem, po czym zaczęła się rozglądać. Po lewej stronie miała przed sobą prowadzące na górę wąskie, strome schody, wyściełane bródnoróżowym dywanem. Na wprost drzwi wejściowych usytuowana była ciasna, widna kuchnia, z której przechodziło się do jadalni. Stamtąd zaś można było wyjść do niewielkiego, ale jakże pięknego, kwiecistego, ogródka. Z jadalni i z przedpokoju wchodziło się do sporego salonu, urządzonego w typowo angielskim stylu. Pod oknem i jedną ze ścian stały dwie jasne kanapy, przykryte patchworkowymi kapami. Przed nimi stał czarny stolik, a zaraz za nim telewizor. W części salonu, bliżej jadalni, przy lewej ścianie stało czarne pianino z poustawianymi fotografiami, a naprzeciwko wysokie, pojemne półki, obładowane książkami.

- Jestem Denis – powiedział wreszcie miły brunet, zauważając nieśmiałość nowej współlokatorki.

- Joanna – odparła podając mu rękę – Ale to już chyba wspomniałam.

- Jak podróż? – zapytał z nieudawaną grzecznością w głosie.

- Dobrze – powiedziała szybko.

- Skąd przyjechałaś? – zaciekawił się Denis – Ja jestem z Francji – dorzucił po chwili, chociaż wcale nie musiał, gdyż jego akcent był bardzo silny.

- Z Polski. – odpowiedziała szybko, dając tym samym do zrozumienia, że nie ma ochoty na dalszą konwersację.

- Pewnie jesteś zmęczona po podróży, więc może pokażę ci twój pokój. – zaproponował, zauważając niechęć dziewczyny. Nie czekał na odpowiedź, na którą i tak nie było szans, tylko chwycił znów nielekką walizkę i wtaszczył ją po stromych schodach na pierwsze piętro, na którym były usytuowane trzy sypialnie, łazienka i toaleta. Jedno z pomieszczeń zajmował Denis, tuż obok miała zamieszkać Joanna. Lokator z trzeciego pokoju natomiast był jeszcze nieznany. Na samej górze były jeszcze dwa pomieszczenia mieszkalne, zajmowane przez Włoszkę, Elisę i Brazylijczyka, Nelsona. Mieli więc tam mieszkać w piątkę. Żyjąc pod jednym dachem musieli jakoś się ze sobą dogadać, zaakceptować fakt, że każde z nich wychowało się w zupełnie innej kulturze. Musieli po prostu nauczyć się wspólnej egzystencji. Co gorsza, mieli być teraz najbliższym otoczeniem Joanny. Nie wyobrażała sobie tego. Przygotowywała się więc na nadciągającą katastrofę. Ostatnimi czasy nie potrafiła przecież obcować nawet ze swoimi przyjaciółmi, a teraz narzucono jej mieszkanie z obcymi. Bała się wszystkiego. Obcego miasta i ludzi, bała się zasnąć i obudzić. Uczucie beznadziei przerodziło się teraz w potworny strach. Lęk przed nieznanym. Nie chciała o tym myśleć. Położyła się więc na swoim obszernym łóżku, przykrytym białą, plecioną narzutą. Leżała tak, martwo patrząc w sufit. Potem zaczęła się rozglądać po pokoju. Miała do zagospodarowania niewielką białą szafę, komodę z szufladami tego samego koloru oraz nieduży elegancki sekretarzyk, wbudowany w ścienny mebel z dużą ilością półek. Pokój był jasny, niebywale słoneczny, dzięki sporemu oknu z widokiem na sąsiedni szereg domków. Widok był zawsze ten sam, nigdy nic szczególnego nie działo się na Park View, podobnie jak w całym North Acton, będącym bardzo spokojną dzielnicą. Pewnie dlatego wuj Stefan zdecydował się umieścić swą bratanicę akurat w takim miejscu. Wiedział, że po całym dniu spędzonym w harmiderze pierwszej strefy Londynu, dziewczyna będzie potrzebowała spokoju, który istotnie mogła odnaleźć w swym zacisznym pokoiku.

Gra warta świeczkiWhere stories live. Discover now