3

62 2 0
                                    

Elisa, Denis, Nelson i Karim siedzieli w ogródku, popijając wino. Rozmawiali o Joannie. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że jest to niebywale dziwna osobowość. Nigdy wcześniej nie mieli z podobną do czynienia. Elisa obstawiała nieśmiałość współlokatorki, Denis i Nelson nie potrafili określić swoich odczuć na ten temat. Karim natomiast, choć znał ją najkrócej, typował jakąś chorobę.

- Sądząc po jej wyglądzie, ma pewnie anoreksję – wypowiedział się odważnie.

- Anoreksję? Co ty opowiadasz? – oburzyła się Elisa.

- No, tak. – obstawał przy swej teorii Karim – Nie widzisz jak ona wygląda? Jest chuda jak szczapa, blada jak ściana i…

- I co? – wtrąciła Elisa – To jeszcze nie znaczy, że od razu ma anoreksję.

- Czekaj, czekaj, Elisa… – zamyślił się Nelson – Karim ma rację. Przecież ona nic nie je, rzadko kiedy coś pije…

- Właśnie – przyznał Denis – Widzieliście, żeby coś jadła? No, może poza twoim wspaniałym spaghetti, do którego prawie ją zmusiłaś, panno Bonnani.

- Bzdury opowiadacie, drodzy panowie. – machnęła ręką Elisa, nie chcąc wierzyć w domysły kolegów. Odstawiła kieliszek z winem i wyszła z ogrodu. W kuchni przystanęła przy zmywarce, udając, że coś do niej wklada. Kiedy już upewniła się, że chłopcy zajęli się innym tematem, popędziła na górę. Miała nadzieję porozmawiać z Joanną. Ona, jako jedyna w domu nie wierzyła w anoreksję koleżanki. Wiedziała, że dziewczyna, owszem, ma ze sobą jakiś problem i postanowiła za wszelką cenę dotrzeć do jego sedna. Nie było to jej wścibstwo czy chęć dostarczenia chłopakom prawdziwych informacji. Elisa była z natury bardzo uczynną osobą. Biła od niej jakaś niesłychanie pozytywna energia, którą natychmiast obdarzała wszystkich, znajdujących się w jej pobliżu. Jej mała, gruszkowata twarz zawsze promieniała. Z brązowych oczu w kształcie drobnych migdałów wiecznie wydobywał się uśmiech, czemu towarzyszyły umiejscowione w ich skroniowych kącikach, zmarszczki – śmieszki. Nos i górną część okrągłych policzków obsypywały zabawne piegi, które w połączeniu z pogodnym uśmiechem i burzą opadających na twarz loczków, stanowiły ogromnie życzliwy obraz, któremu nie można było się oprzeć. Elisa wiedziała, że jej serdeczny wyraz twarzy i przyjazne usposobienie są jej największymi atutami, toteż nie zawahała się przed wyciągnięciem ręki do Joanny i próbą pomocy zagubionej dziewczynie. Chciała, by ta swoista alienka wreszcie poczuła się dobrze w studenckim domku. Nie wiedziała jeszcze jaka obierze taktykę, ale nie zamierzała czekać ze swą misją ani minuty dłużej. Stała chwile przed drzwiami pokoju Joanny, po czym zapukała. O dziwo, tym razem nie musiała czekać zbyt długo, by dostać się do azylu współlokatorki.

- Proszę – usłyszała zza drzwi głos dziewczyny – Wiedziałam, że to ty. – dodała Joanna z uśmiechem na widok Elisy.

- Tak? – zdziwiła się Włoszka.

- Tak. Nie sądziłam, by któryś z chłopaków pomyślał o mnie. Tylko ty interesujesz się tym co się ze mną dzieje.

- A… - Elisa zdumiała się – nie przeszkadzam Ci?

- Nie, nie przeszkadzasz. Bo niby w czym? Siedzę tu tak bezczynnie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Cholernie boję się jutra. – Joanna nagle poczuła nieodpartą chęć podzielenia się z Elisą swoim uczuciem strachu. Sama nie wiedziała czemu chce z nią rozmawiać i w ogóle czemu ma ochotę na jej towarzystwo, aczkolwiek nie czuła się z tym źle. Powiedziała jej ,że nie może odnaleźć się w nowej sytuacji, że ma jakąś paskudną chandrę, która przykleiła się do niej chyba na dobre i nie umie sobie z nią poradzić.

- No, co ty? – Elisa spojrzała na Joannę swymi życzliwymi oczami – Myślisz, że ja się nie bałam?

- Ty?

- Tak, ja. Myślałam, ze umrę jak wysiadłam z samolotu i wiedziałam tylko tyle, że jestem tu całkiem sama. Ale to się szybko zmieniło. I teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest świetnie. Chciałabym, żebyś i ty to poczuła.

Joanna nic nie powiedziała, tylko gwałtownie posmutniała i spuściła wzrok.

- Ej, nie rób takiej miny, smutasku – Elisa lekko szturchnęła Joannę ramieniem – wszystko będzie dobrze. Pod jednym warunkiem.

- Jakim? – zainteresowała się Joanna.

- Jeśli zostaniesz teraz sama w tym smutnym pokoju to na pewno nie poczujesz się lepiej. Musisz więc zejść ze mną do ogrodu. Napijemy się winka z chłopakami, pośmiejemy się wszyscy razem i zapomnisz na chwilę o jutrze, po winku uśniesz szybko. A jutro wieczorem opowiesz mi o tym koszmarze, który nazywa się szkoła.

          Joanna nie rozumiała dlaczego tak szybko poddała się sugestiom włoskiej koleżanki. Nie wiedzieć czemu od razu uwierzyła, że wieczór w ogrodzie rzeczywiście pomoże jej w przywitaniu kolejnego, tak bardzo przerażającego ją dnia. Obie zeszły na dół. Zanim weszły do ogródka, Joanna zawahała się, ale tuż obok stała Elisa. Ucieczka była więc niemożliwa. Podobnie jak pierwszego dnia, szła krok w krok za współlokatorką. Potem obie zasiadły przy stole, przy którym wciąż tkwili lekko wstawieni już mężczyźni. Widok Joanny szczerze ich zdumiał. Najbardziej Karima, który to był święcie przekonany o anoreksji dziewczyny. Oprócz tego wyczuwał u niej głęboką apatię, która zmuszała ją do zobojętnienia na wszystko. Co do ostatniego miał rację, jednakże nie znał prawdziwej przyczyny stanu jej ducha. Jako jedyny nie wierzył, że ta otępiała kobieta potrafi się śmiać, rozmawiać i żyć w komitywie z resztą domowników. Nigdy nie wpadłby na to, ze mogłaby w końcu powrócić do normalnego życia, ponieważ jako jedyny nie był jej przychylny. Jednakże nie zamierzał zostawić jej w świętym spokoju. Jeżeli nie odpowiadał mu czyjś styl bycia, brała nad nim górę natura dręczyciela. Tak właśnie stało się podczas mimowolnego obcowania z Joanną.

         

Gra warta świeczkiWhere stories live. Discover now