4

54 1 3
                                    

  Nazajutrz, wczesnym rankiem Elisa, Nelson i Denis wyruszyli do pracy. Joanna i Karim mieli natomiast pojechać razem do szkoły. Oboje rozpoczynali kurs w tym samym terminie. Joanna wstała niechętnie, ale z nieco lepszym samopoczuciem. Szczerze przyznała przed samą sobą, że wieczór w ogrodzie, zakrapiany winem istotnie pomógł jej w przespaniu nocy. Ponadto dodał jej trochę siły do stawienia czoła kolejnej nowej sytuacji. Mimo, że nie mówiła zbyt wiele, spędzając czas z domownikami, poczuła się lepiej. Postanowiła nawet ugotować obiad, gdyż był to akurat jej dzień. Kiedy zeszła na dół, Karim krzątał się już po kuchni. Sypał właśnie kawę rozpuszczalną do kubka.

- Cześć, czarodziejko z Księżyca. – przywitał ją.

- Cześć. – odparła krótko. Zainteresowało ją to jak ją nazwał, ale nie zapytała jaka jest tego przyczyna, tylko wyjęła kubek z szafki wiszącej nad białym blatem.

- Chcesz kawy? – zapytał, wlewając do swojego kubka gorącą wodę.

- Tak – odpowiedziała nieco zmieszana, ale po chwili dorzuciła – Potrafię zrobić sobie kawę.

- Naprawdę? – ironizował Karim – A już myślałem, ze nawet tego nie umiesz.

- Tak? – w głosie Joanny dało się wyczuć nutę złości.

- Nie wściekaj się tak – chłopak uniósł ręce do góry na znak, że tylko żartuje.

- Nie wściekam się, tylko nie rozumiem po czym wnosisz, że nie potrafię zrobić sobie kawy?

- Bo nie gotujesz obiadów.

- I to oznacza, że kawy nie umiem zrobić? – teraz złość w jej głosie była coraz bardziej wyczuwalna. – Dzięki, ale sama się obsłużę. A do twojej wiadomości, to zrobię dzisiaj ten głupi obiad!

- Nie wierzę… - Karim przyłożył rozpostartą dłoń do torsu.

- To nie wierz. – skwitowała jego drwiny Joanna, po czym zalała wodą i mlekiem kubek z kawą i zaniosła go do stolika.

- Niestety nie ma w tym domu ani porządnej kawy, ani ekspresu, w którym można by ją zaparzyć, więc wierze, ze poradzisz sobie z tą rozpuszczalną lurą... – dorzucił jeszcze w jej stronę Karim z szerokim uśmiechem na twarzy – Ale w obiad i tak nie wierze.

Przy stole siedzieli bez słowa, jedząc tosty z dżemem, rogaliki z serem i szynka, popijając je wspomnianą przez Karima lurą. Zaraz po śniadaniu, oboje popędzili do stacji metra North Acton, skąd pojechali do szkoły.

          W pociągu nie było tłoku. Bez trudu znaleźli wiec miejsca siedzące. Cala podróż upłynęła im jednak w milczeniu. Zaraz po stawieniu się w szkolnej recepcji, przystąpili do testu kwalifikacyjnego, po którym było wiadomo w jakiej grupie powinno się ich umieścić. Joanna miała szczerą nadzieje, że nie będą do tego wszystkiego kolegami z klasy. Niestety, pech chciał, że przydzielono ich do tej samej grupy. Na domiar złego, nauczycielka poleciła im prace w parach, a z racji tego, ze oboje byli nowymi studentami, zleciła im współprace. Joannie było to bardzo nie na rękę, zwłaszcza, ze Karim tylko szukał pretekstu, aby ja upokorzyć czy zwyczajnie się z niej pośmiać. Pierwszy dzień w szkole był więc dla niej swoistym koszmarem, o którym chciała jak najszybciej zapomnieć, jednakże zdawała sobie sprawę, że udręka nie skończy się wraz z opuszczeniem budynku szkoły pierwszego dnia. Wiedziała, ze czeka ją kilka miesięcy katuszy w towarzystwie Karima, co wpędzało ja w coraz bardziej mroczny nastrój.

Gra warta świeczkiWhere stories live. Discover now