Pierwszą operację przeszłam siedemdziesiąt dwie godziny po ataku. Lekarz wyjaśnił mi, że martwa skóra zostanie wycięta, a na jej miejscu znajdzie się przeszczep od dawcy, jako tymczasowy opatrunek. Dzięki temu chirurdzy dowiedzą się, jak zareaguje moje ciało. Jeśli się przyjmie, wezmą skórę z mojego uda, żeby wszczepić ją na głowie, szyi, twarzy, ramieniu i ręce.
Operacja trwała pięć godzin, a gdy obudziłam się po narkozie, cała byłam w bandażach. Wyglądało na to, że głowę mam całą zabandażowaną i podejrzewałam, że wyglądam w tym białym rynsztunku jak zakonnica, której widać jedynie twarz. Zresztą, prawie całą górną część ciała miałam w bandażach, gołe zostały tylko nogi.
– One powinny zagoić się same – poinformował mnie chirurg, ale na razie wyglądało to tragicznie: najróżniejsze odcienie czerwieni i purpury, zależnie od tego, jak głęboko wżarł się kwas.
Co dwa dni następowała zmiana bandaży i wówczas widziałam na sobie skórę dawcy. Na razie nie została doskonale dopasowana, więc byłam zygzakowato połatana i pocerowana różnymi ściegami. Ramię – jedyny fragment ciała, który dobrze widziałam, przypominał patchwork z różnych skrawków. Przynajmniej jednak miałam jakiekolwiek ciało i byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. Dopiero po kilku dniach zauważyłam pieprzyki w miejscach, w których dotąd ich nie było i wówczas uświadomiłam sobie, skąd tak naprawdę wzięły się te przeszczepione fragmenty: była to skóra martwych ludzi, a ja zostałam nią obłożona. Początkowo nie czułam się z tym zbyt dobrze, ale nauczyłam się wdzięczności, bo gdyby ludzie nie oddawali skóry do przeszczepów, moje leczenie mogłoby przebiegać zupełnie inaczej.
Na oddziale pracowała siostra Hilary, z którą dobrze się dogadywałam.
– Nie chcesz zejść na dół? – spytała. – Pospacerować?
– A mogę? – zdziwiłam się. Nudziłam się w szpitalnym łóżku, zamknięta w moim małym pokoiku, łaknęłam świeżego powietrza i chociaż rzutu oka na prawdziwy świat.
– Oczywiście, że tak!
Gdy zdradziłam swój plan mamie, wyglądała na zaniepokojoną.
– Sama nie wiem – powiedziała. Martwiła się, że kiedy ludzie zaczną się gapić, będzie mi przykro
Ale mnie nie obchodziło, co pomyślą. Zresztą, co strasznego mogli zobaczyć? Bandaże? W ogóle się tym nie przejmowałam. Od tej pory każda przyjaciółka, która wpadała w odwiedziny, i każdy krewny, byli mobilizowani do spaceru albo do zwiezienia mnie na dół na wózku. Zwyczajna wyprawa do kiosku, żeby kupić zdrapkę, stawała się sensem każdego dnia. Tak sobie żyłam, z dnia na dzień, znajdowałam sobie coś przyjemnego, żeby się na tym skupić, zamiast rozmyślać o moim zmasakrowanym ciele
Widziałam, że ludzie się patrzą, ale w ogóle mnie to nie ruszało, w końcu byliśmy w szpitalu, tutaj prawie każdy miał jakiś opatrunek.
Któregoś dnia zachciało mi się papierosa, więc wyszłyśmy z moją przyjaciółką Jade przed szpital. Akurat zatrzymał się przy nas kierowca szpitalnej furgonetki i też zapalił.
– Cholera – powiedział, wyciągając zapalniczkę. – Byłaś na wojnie? Co ci się stało?
Po raz pierwszy ktoś mnie o to spytał. Zaciągnęłam się dymem i odpowiedziałam:
– Zostałam oblana kwasem. Na zlecenie byłego chłopaka.
Po prostu to powiedziałam, bez emocji, bez dramatu, zwykłe, surowe fakty.
– Aha... Wow... – Kierowca nie wiedział, co odpowiedzieć. Bo co można było mówić? A jednak, kiedy doszedł do siebie, zrobił się strasznie wściekły
![](https://img.wattpad.com/cover/270964077-288-k838856.jpg)
YOU ARE READING
Oblana Kwasem
RomanceSzokująca autobiografia okrutnie okaleczonej ofiary zazdrości „Mówił, że nie potrafi beze mnie żyć. A potem oszpecił mnie tak, żeby każdy odwracał ode mnie wzrok'' autor : Adelle Bellis