Prolog

108 14 17
                                    

Na wyspie Omerlan nastał właśnie czas Talas, wiosennych świąt. Sady pachniały kwieciem, ludzie bawili się całymi nocami, a zielone wzgórza, rozświetlane licznymi lampami, zapalonymi w każdej osadzie wyglądały, jakby przysiadły na nich tysiące świetlików. Tej nocy żadne miasto ani wieś nie spały. Nie spało i pełne zieleni Lersan, uważane za najpiękniejsze z nadmorskich miasteczek.

Ulice i place były teraz jasne, jak żadnej innej nocy. Wszystko tu kwitło pełnią młodości. Wiatr szarpał gałęziami zbudzonych z zimowego snu drzew, a pierwsze liście falowały wśród lecącej ku gwiazdom muzyki. Pod nimi siedzieli trzej chłopcy z fletami, zaś krąg młodych dziewcząt wirował w tańcu.

Bawiła się i Saranel, córka kupca. Nie była szczególnie urodziwa ani też bardzo wysoka, co uważano tu za kanon piękna. Ot, zwykła dziewczyna, krążąca między wzniesionym z żółtawego kamienia Lersan a niewielką wsią Arsama, skąd pochodziła jej matka. Czasem pracująca wraz z ojcem w sklepie i zachęcająca klientów do zakupu drogich tkanin, innym razem pielęgnująca drzewka arsaliv lub zbierająca ich duże jak pięść różowe owoce.

Ta właśnie Saranel wskoczyła teraz na niski murek, oddzielający dwa podwórka i tańczyła, powiewając szeroką, zieloną spódnicą. Inne dziewczyny klaskały w rytmie wygrywanym przez flety.

– Saranel! – zawołał jeden z młodzików, przerywając grę – Kto jest najpiękniejszy na tej wyspie?

– Ja jestem najpiękniejsza! Nie wiesz, Elathain? – odparła ze śmiechem, wciąż kręcąc piruety i cudem jedynie nie spadając z murku.

– Czy ktoś ma takie oczy, jak ty najpiękniejsza?

– Nikt nie ma takich oczu! Ja mam tylko oczy tak zielone jak liście latem!

Elathain podszedł do niej i wyciągnął ręce. Zeskoczyła, wprost w jego ramiona.

– Jesteś leciutka, jak piórko – stwierdził.

– A może to ty robisz się silniejszy?

Kolejna dziewczyna dołączyła do zwyczajowej zabawy. Chłopcy wykrzykiwali jej komplementy, rówieśnice klaskały w tańcu, a rękawy ich białych koszul lśniły w świetle księżyca jak skrzydła motyli. Starsi mieszkańcy, spoglądający na młodzież z nutką nostalgii, rozmawiali przy kubeczku wina lub innego napitku, siedząc na werandach swoich domów. Obok stały stoły, zastawione najróżniejszymi potrawami. Tej nocy każdy przechodzień mógł się poczęstować, czym chciał.

– Chodź, skubniemy coś, a potem wrócimy do tańca – zaproponował chłopak.

– Nie mam nic przeciwko.

Wkrótce stali pod ścianą jednego z domostw, racząc się słabym, słodkim winem z owoców arsaliv i przygotowanymi przez gospodynię kilkari – małymi kulkami ciasta z ostro przyprawionym, mięsnym nadzieniem. Mijali ich znajomi mieszkańcy Lersan, w większości obdarzający parę życzliwymi, choć nie do końca niewinnymi uśmiechami. Nie przejmowali się tym. To były święta Talas. Można się było zdobyć na odrobinę odwagi.

– Co oni teraz robią? – spytała w pewnym momencie Saranel, patrząc na rozsypujący się krąg tancerek.

– Chyba zatańczą coś innego. Poznajesz?

– Poznaję – stwierdziła, słysząc pierwsze tony, nieśmiało zapowiadane przez grajków.

Ludzie uformowali kręgi z par. Szykowano się do tańca zwanego haerla. Na wyspie krążyło powiedzenie, że z kim zatańczy się w wiosennych pląsach, z tym będzie się przynajmniej przez następny rok. A to już jakiś wstęp do małżeństwa. Trudno opisać, co czuła Saranel, gdy usłyszała słowa Elathaina.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now