Rozdział osiemnasty

117 2 0
                                    

Księżyc tej nocy wędrował po bezchmurnym niebie. W sypialni dwórek było jasno jak o poranku, więc Saranel, mimo usilnych starań, nie mogła zasnąć. Przewróciła się na drugi bok, po raz kolejny obrzuciła wzrokiem nierzeczywiście wyglądające meble, a potem spróbowała zamknąć oczy. Sen nie nadszedł.

– Też nie możesz spać? – usłyszała szept Avi.

– Tak.

– Księżyc biegnie do pełni. Święto Lata w tym roku będzie wyjątkowo jasne.

– Na złość Aresom – szepnęła, sama nie wiedząc kiedy, Saranel.

– Tak – odparła Avi po chwili milczenia – Wiesz, skoro obie nie możemy spać, może pogadamy?

– Jasne.

W ich pokoju stał trójnóg, napełniony węglami, ogrzewający pomieszczenie w czasie chłodnych, nawet wczesnym latem, nocy. Saranel wstała, rzuciła na niego nieco wysuszonych gałązek i nadmorskich traw eshear, a potem lekko rozdmuchała żar. Gdy na krótko zajęły się ogniem, zapaliła od nich świecę, którą ustawiła w objęciach mosiężnego kwiatu świecznika.

– O czym chciałaś porozmawiać?

Avi usiadła na brzegu łóżka.

– O tym, co się stało.

– Czyli? – spytała Saranel, czując biegnący przez mięśnie dreszcz niepokoju.

– Widzę, że coś cię gryzie. Może ty mi to powiedz.

Oddech ulgi poprzedził jedynie falę rozpaczy. Czuła, że jeśli tego z siebie nie wyrzuci, utonie w ciszy, we własnym bólu i niewypłakanych łzach.

– Oni... mój ojciec, Raharal i reszta... oni... Książę sprzedał Omerlan. Wiedziałaś?!

– Nie...

Zapadła cisza, w której słychać było tylko przyspieszony oddech Saranel, dławiony tamowanym potokiem łez.

– Widziałam zapiski ojca... tylko nikomu nie mów... książę się poddał. Widziałam... widziałam jego syna... w porcie... słyszałam... to on musiał być gościem na uczcie. Słyszałam jego głos... był przy cesarzu... oni...

Avi znalazła się przy niej w mgnieniu oka.

– Oni się poddali. Ty tego nie rób, błagam.

W jej oczach świeciły iskry buntu. Znała Rashir sprzed rhaesańskiej dominacji? Nie, przecież nie mogła. Kupcy przeszli na stronę Aresów wieki temu. A jednak zdawała się dumna i groźna jak spieniona fala. Jak morze, które dało jej ludowi dawną potęgę. Nawet w cieniu Rhaesahnu rozkwitało nieujarzmione życie, piękne jak perła, ukryta na dnie ogromnej, ciemnej toni.

Mała Perło. Tak nazwali cię morscy – pomyślała – To naprawdę twoje imię.

Przez chwilę w oczach Avi pojawiło się coś dziwnego. Niepewność. Musiała przypadkiem coś usłyszeć, jeśli tak można było to określić. Umysł Saranel na chwilę skamieniał. Nie mogła dopuścić by odkryła jej zdolności.

– Nie bądź jedną z nich – dodała Avi, gdy już się otrząsnęła.

– A co innego mogę zrobić?

Na to Arashi dała jej najlepszą odpowiedź, na jaką było ją stać. Objęła przyjaciółkę i pozwoliła łzom płynąć. Sama nie okazała przy tym prawie żadnych emocji, a przynajmniej zrobiła to bardzo sztucznie. Saranel nie umiała zagłuszyć myśli, które podpowiadały, że zimne zdecydowanie dziewczyny ma drugie, niepokojące dno.

– Jeśli mogę ci cokolwiek poradzić w tej sytuacji, nie zbliżaj się już ani trochę do Aresów. Za kilka lat, gdy tylko będziesz miała możliwość, wyjedź do Rashiru i tam sprowadzaj swoich. Arashi wywalczyli nieco autonomii, a przynamniej nie dali się zniszczyć pod zaborem. Jeśli nie będziesz potrafiła zrobić tego sama, zwiąż się z naszymi. Wiesz już, gdzie ich szukać.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now