Rozdział szesnasty

45 2 2
                                    

W pierwszej chwili Saranel wstrzymała oddech, myśląc, że widzi właśnie jednego z urzędników Raharala. Nie, to jednak nie był on. Młodzik, stojący obok Terala, miał może identyczne kasztanowe loki i błękitne jak morze oczy, ale skryba, którego imienia nie pamiętała, mógłby być jego ojcem. Naprawdę, mógłby.

– ...to hardy ludek, nie te gołębie serca, co na Aralan, ale dziewczyny mają ponoć przecudne – mówił, gdy urzędnik zamykał drzwi za Saranel. Teral trącił kolegę łokciem. Ten, lekko zmieszany, odwrócił się gwałtownie, widząc młodą możną, jednak bezbłędnie wykonał powitalny ukłon.

– Saranel, przedstawiam ci Tashara z Keldrah – powiedział Rasirańczyk – Tashar, poznaj moją przyjaciółkę, Saranel z Omerlan.

– Miło mi – odparła.

– Mnie również – powiedział Tashar – Wybaczcie, ale muszę iść. Sprawy rodowe.

– Jasne, do zobaczenia! – Teral uniósł rękę na pożegnanie. Chłopak odwzajemnił gest i zniknął za drzwiami biura, które zamknęły się za nim z energicznym trzaskiem.

Wiedziała, że Keldrah to jedna z wysp, zaliczana do południowej części Archipelagu, choć jej mieszańcy urodą i stylem życia byli bliżsi jej pobratymcom, niż rodakom Varihina. Zauważyła też dziwne, porozumiewawcze spojrzenie, jakie wymienił Teral z kasztanowłosym. Domyśliła się, co to za ,,hardy ludek" i ,,przecudne dziewczyny", o których rozmawiali.

Dlaczego ,,hardy"? – pomyślała, czując kolejne ukłucie niepokoju.

– Przedstawiasz mnie jak księżniczkę – stwierdziła, przerywając chwilowe milczenie.

– Jesteś możną. Niech Keldrah wie, z kim gada.

Uśmiechnęła się blado. Teral potrafił rozbawić niewymuszonym przeskakiwaniem z tonu oficjalnej rozmowy do przyjacielskiej konwersacji. Zbyt wiele myśli tańczyło jednak w jej głowie, by się nim teraz zachwycać.

– Długo go znasz? – spytała, usiłując iść jak najszybciej, mimo krępującej ruchy długiej sukni.

– Kilka lat. To siostrzeniec Erhela, skryby. Pamiętasz go na pewno z naszego rejsu.

– Tak – odparła. Miała ochotę spytać o temat ich rozmowy, ale nie chciała wzbudzać podejrzeń. Miała wciąż poczucie, że jej nieufność pulsuje jak ognik morskiej latarni, wyraźnie widoczna dla wszystkich.

– Spokojnie, nie powie nikomu z delegacji o twojej wizycie. Sam go o to poprosiłem. Jest gadatliwy, ale przyjaciół nie zdradza.

– Czemu tak się speszył, gdy weszłam? – spytała cicho, przytłoczona ciasnotą długiego korytarza.

– Lubi sobie czasem pożartować, ale przy kobietach jest nieśmiały. Cóż, chyba spodobały mu się dziewczyny z Iskeril. Problem w tym, że na słowach raczej się skończy.

Czyli nie rozmawiali o Omerlan...

– Z Iskeril? W pałacu służy ze mną Narai, której matka pochodzi z dalekiej północy Archipelagu, ale trudno mu będzie się z nią spotkać. Swoją drogą, jak tam trafił? Mało kto zapuszcza się na te zimne wody.

– Nie wiem. O to nie pytałem.

Gwar głosów narastał, więc oboje zamilkli. Przedostali się przez tłum, czekający już przed wejściem do Działu Finansowego, wydostali na ulicę i wrócili do sklepu Kerie tą samą drogą, którą przybyli. Saranel czuła się niezręcznie, mając świadomość, że przymierzona suknia nasiąka potem. Kiedy wreszcie przeszli z ulicznego skwaru do chłodnej toni wnętrza, wyraźnie czuła spływające po plecach strużki.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now