Rozdział dziewiętnasty

20 2 0
                                    

Saranel naprawdę potrzebowała tego wyjazdu. Sól jeszcze szczypała ją w oczy, zasychając po całonocnym płaczu, ale każdy podskok powozu, którym jechała wraz z Ahmari, Avi i Meri niósł ją coraz bliżej innego świata. Świata Arashich. Dźwięki muzyki i szum fal dobiegły do nich, nim dostrzegły pierwsze domy i namioty.

– Słychać, że zbliżamy się do Almae – powiedziała Ahmari, wyglądając przez okno karety.

Avishari uśmiechnęła się, nie unosząc wzroku na swą panią. Powóz wciąż podskakiwał delikatnie po drodze, łagodnie spadającej ze wzgórza. Dwórki nie podniosły oczu, nim nie zatrzymali się w morzu ludzkich głosów i dźwięków instrumentów. Wtedy, gdy woźnica otworzył drzwi, a Ahmari podała rękę niewidocznemu witającemu, ujęły tren jej popielatej sukni i wyprostowały się, nie ryzykując już, że przypadkiem spojrzą w czarne oczy pani.

Owionął je zapach jedzenia, wina i wonności, których nie skąpili sobie Arashi, a także słodka woń kwiatów oraz orzeźwiająca nuta, bijąca od morza. Niewielka wieś Almae teraz rozrosła się trzykrotnie, obwarowana namiotami bogatych przybyszów. W tej małej wiosce krył się skarb, który co roku gromadził okolicznych Arashich. Symbol tak znaczący, że Aresom dotąd nie udało się go zniszczyć ani rozproszyć tych, którym był drogi.

Wokół zebrali się ludzie w jasnych, choć utrzymanych w nieco stonowanych barwach szatach. Patrząc na błękit skóry zebranych, można było odnieść wrażenie, że cały ten tłum tworzy wielką, spienioną falę, taką jak setki innych, pieszczących piaszczysty brzeg. Tonące w morzu słońce dopełniało nierzeczywistego obrazu.

– Bądź pozdrowiona, księżniczko – odezwał się czyjś głos. Pośrodku ludzkiego morza, które rozstępowało się przed Ahmari z pokłonami, stała zakapturzona postać w płaszczu, spod którego błyskały jasne rękawy koszuli.

– Dziękuję za zaproszenie – odparła księżniczka – Możecie wskazać mi miejsce, w którym rozbiję namiot?

– Pani, jeśli mogę ci udzielić rady, zanocuj blisko brzegu. Przy tej dusznej pogodzie dobrze jest cieszyć się lekkim wiatrem i chłodem.

– Nasz brat ma rację – stwierdził starszy Arashi, który wcześniej podał Ahmari rękę – Miejsca jest tam dostatek, pozostawiliśmy je dla ciebie.

– Dziękuję – odparła – Meri, przekaż to, proszę, służącym.

– Tak, najmożniejsza – odparła kobieta dziwnie zdegustowanym tonem i odeszła.

– Nie chciałabym udawać się na spoczynek bez spojrzenia na wasz skarb. Mogę zobaczyć go z bliska?

Pytanie księżniczki na chwilę zawisło w powietrzu.

– Oczywiście, najmożniejsza – odpowiedział witający ją starzec. Pewnie poprowadził księżniczkę przez tłum ludzi. Saranel uniosła oczy na stare, powykręcane przez morskie wiatry drzewo. Pachniało ono niewyobrażalną wprost słodyczą. Lśniło w świetle zmierzchu złotym światłem, tworzącym dookoła ledwie zauważalną łunę. Przypominało to jej czyjąś twarz.

– Oto i on, najmożniejsza. Alshaen, ostatni z rosnących tu orenarów dany nam przez przybyszów zza morza.

Liście legendarnego drzewa były jasne, szarozielone, a płynące przez nie złociste żyłki lśniły, odbijając światło zmierzchu, otulając się nim i rozpraszając w mleczną mgiełkę. Kwiaty, którymi był obsypany, zdawały się odbijać błękit morza. W tej bujnej chmurze liści, kwiatów i zapachów niemal ginął stary hełm z brązu.

– Więc to jest to, co pozostało z rynsztunku Elsaira?

– Tak, najmożniejsza.

Ahmari stała przez chwilę w zupełnym milczeniu, opuszczając głowę coraz niżej, jakby nie wiedziała, co w tej sytuacji należy zrobić. Wreszcie odwróciła się i wtedy Saranel, naprawdę przez przypadek, spojrzała na jej twarz. Szybko opuściła głowę. Nikt tego nie zauważył.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now