Rozdział dwudziesty trzeci cz.1

6 1 0
                                    

Saranel stała przy oknie i słuchała. Słuchała słów, niesionych morskim wiatrem.


Upiory, gdzie się skryjecie,

Kiedy świt nadpłynie znad złotych wież?

Sztorm zmiecie wasze pałace,

Byście w słońcu stanęli na własną śmierć.


Słone podmuchy rozwiewały luźne kosmyki, pozostawione na skroniach i niezłapane celowo w uścisk eleganckiego upięcia. Długie rękawiczki z dziwną sprzecznością zakrywały skromnie dłonie i część ramion, wspinając się do ramiączek mocno wydekoltowanej sukni. Źle czuła się w tym czarnym stroju, ale co mogła zrobić?

Rozkwitająca, jesteś nasza. Pozostań nasza.

Stał tam. Stał na murze. On, o twarzy jak księżyc. Wokół unosiły się białe pióra.

Rozkwitająca, oto ostatnia chwila byś uciekła. Czeka cię tu śmierć.

Jak? – spytała krótko.

Jak? Najdroższa, ty dobrze wiesz.

Nie wiem!

Nagle poczuła czyjąś obecność. Na obrzeżach pola widzenia mignął jej szary, podłużny kształt. Kiedy zogniskowała wzrok, już go tam nie było.

Uważaj. Jest tu.

Wszystko nagle stało się nierealne. Miała wrażenie, że powietrze drga. Ogarnęło ją dziwne otępienie. Zaczęła omdlewać. Ostatnim, co poczuła, były czyjeś zimne ramiona.


– Saranel, wszystko w porządku?

Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą Kerme, z zaniepokojeniem przyglądającą się jej twarzy.

– Tak. A co miało się stać?

Nagle przypomniała sobie wszystko. Wizję człowieka o księżycowej twarzy. Kolejną pieśń. Ale... leżała w łóżku, w nocnej koszuli, zlana potem.

– Jesteś strasznie blada. Gadałaś jakieś niestworzone rzeczy przez sen.

– Naprawdę?

– Tak, coś bełkotałaś. Nie wiem co, bo to chyba było po waszemu. Wstawaj, bo zaspałaś.

Dziewczyna usiadła na łóżku. Słońce wlewało się przez okna. Ten widok przyprawił ją o ciarki.

– Jejku, już południe? Zaraz miałyśmy być u cesarzowej!

– Spokojnie, Saranel. Przecież najmożniejsza kazała nam przyjść później, wieczorem.

– Nie przypominam sobie...

– Unire mówiła to wczoraj na kolacji... Aha, ty wtedy wyszłaś po owoce. Przepraszam, miałam ci przekazać.

– W porządku.

Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Wszystko wyglądało tak samo, jak wczoraj, gdy kładła się spać. Na szafie wisiała koronkowa suknia i rękawiczki, przygotowane na dzisiejszy, wystawny merais... a właściwie, w świetle słów Kerme, kolację. Minęło ją pierwsze od dawna swobodne śniadanie bez towarzystwa najmożniejszej.

Objęła obolałą głowę i zasłoniła oczy. Kłuło ją wlewające się do środka światło. Czuła zmęczenie w całym ciele, strużki potu, spływające po skórze. Naprawdę, ten poranek... właściwie to południe było okropne.

– Długo tak gadałam?

Kerme wzruszyła ramionami.

– Raczej nie. Słyszałam tylko kilka głośniejszych krzyków. Dlatego przyszłam.

– Mogłabyś mi przynieść wody? Naprawdę źle się czuję.

– Oczywiście – odparła dziewczyna z uśmiechem. Mogła czuć się zadowolona. Przedwczoraj, po południu stanęła przed obliczem cesarzowej i została zalana strumieniem lepkich pochwał. Sai podjęto, jak to sama ujęła ,,bez zainteresowania", Narai także, choć cesarzowa i jej zaczęła przypisywać przywódcze talenty. Nieco mniej poszczęściło się Nune i Meri, które potraktowano niemal jak winne śmierci Ahmari. Pozwolono im zostać na dworze, ponoć z litości nie przenosząc do grona służących. Służące w końcu mogły swobodniej poruszać się po pałacu.

Korzystając z chwili, w której była zupełnie sama, Saranel wyglądnęła za okno. Na murach, jak co dzień, przechadzali się strażnicy. Nie zauważyła niczego niezwykłego.

Kerme wkrótce wróciła z wodą, a wraz z nią w pokoju pojawiły się dwie służące. Wszystko wokół pływało, nierealnie jaskrawe, odległe jak wyspa na lśniącym morzu. Saranel czuła, że zaraz zemdleje i nawet orzeźwiający napój niewiele w tej kwestii zmienił. Dowlokła się jednak do toaletki, gdzie służki upięły jej włosy w luźny kok, ubrały i pomogły założyć długie rękawiczki. Leżały idealnie, były nawet lekko za ciasne. Była pewna, że koronki do wieczora zostawią odciśnięte ślady na jej ramionach. Takie jak te, które już miała...


Błędne ognieWhere stories live. Discover now