Rozdział czwarty

41 6 6
                                    

Następny dzień wstał szary i smutny, jakby samo powietrze zasnęło, zmęczone wczorajszym zajściem. Saranel okiełznała włosy, splatając je w gruby warkocz, a potem otulona w ciepłą pelerynę stanęła przy dziobie, patrząc na nieskończony szarobłękitny krajobraz. Za jej plecami trwała kłótnia, w której nie miała prawa ani ochoty uczestniczyć.

- Ośmieliłeś się poniżać wysłanników cesarza, psie?!

Głos Raharala był niemal nie do zniesienia. Wszyscy wiedzieli, o co tak naprawdę mu chodzi, ale nikt nie śmiał przerwać spirali bezsensownych oskarżeń. Kapitan, który stał się obiektem jego gniewu, stał spokojnie, spoglądając na rozsierdzonego bogacza oczyma chłodnymi jak samo morze.

- Musiałem ratować nas wszystkich. Nie starczało czasu na wymienianie tytułów.

- Dla ,,głąbów" znalazłeś chwilę. Mówisz, że musiałeś ratować statek. Z czyjej winy?! To twoi ludzie nie zauważyli ludu morza.

- Gdybyś pływał tyle, co ja, szlachetny, wiedziałbyś, że dotąd nie ma ratunku przed lashiri. Nie ma. Mgła zaklęć pojawia się znikąd, a oni są w niej.

Raharal zacisnął zęby. Do rozmowy wtrącił się Varihin.

- Myślę, że powinniśmy zostawić ten spór na statku. W sytuacji zagrożenia słowa znaczą mniej i więcej jednocześnie. Miejmy po prostu baczenie na morze, by podobna przygoda już się nie przydarzyła.

- Nie bądź głupi, morski staruch kpi sobie z nas w żywe oczy - syknął przywódca delegacji - Policzymy się w Morhandzie.

Saranel wstrzymała oddech, gdy zapadła chwila ciszy.

- Dobrze - odparł kapitan.

Potem słyszała już tylko kroki stawiane na deskach pokładu. Dzięki mądrości tego człowieka nie doszło do awantury. Miała tylko nadzieję, że pycha Raharala zelżeje, nim zawiną do portu. Nie miała pojęcia, o co formalnie mógłby oskarżyć kapitana, ale miała świadomość, jak ludzie o wielkich wpływach dochodzą swego.

Nagle tuż obok niej pojawiła się smukła dłoń, umazana tuszem i ołówkiem.

- Jego duma jest jak nadmuchany rybi pęcherz. Pęka, gdy wbije się w niego choćby najmniejszą szpilkę.

Teral mówił szeptem, jakby bał się, że zdradzi go ktoś z załogi, choć teoretycznie wszyscy jej członkowie powinni stać murem za kapitanem. Wiatr zwiewał jego słowa ku morzu, topiąc sekrety wśród fal.

- Myślisz, że konsekwencje mogą być poważne?

- Nie wiem. Raharal to wybuchowy człowiek. Mam nadzieję, że okaże się zbyt leniwy na podjęcie jakichkolwiek kroków, ale może złożyć skargę na kapitana do Urzędu Morskiego i odebrać mu prawo do przewożenia państwowych delegacji, żeby dotknąć go finansowo. Samo zdobycie miejsca na liście uprawnionych musiało być trudne.

- Lista? Jest jakaś lista kapitanów?

- Tak. Utworzono ją po tym, jak jeden posłał na dno grupę urzędników z Morhandu, która zmierzała na Aralan. Okazało się, że miał osobiste porachunki z dostojnikami.

- Teraz delegacje przewożą tylko sprawdzeni ludzie?

- Tak.

- Skomplikowane jest to prawo waszego cesarstwa.

- Królestwa. Varah przemianował siebie na cesarza, ale oficjalnej nazwy Rhaesahnu jeszcze nie tknął. To jednak tylko kwestia czasu.

- Coś stoi na przeszkodzie, żeby zwyczajnie zacząć ją zapisywać inaczej?

Błędne ognieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz