Rozdział czternasty

21 2 2
                                    

– Saranel, wstawaj.

Głos Avi wyrwał dziewczynę ze snu. Na zewnątrz było już jasno. Naprawdę jasno.

– Już, co się stało?

– Już południe, służba zaraz przyniesie jedzenie, a ty śpisz.

Dziewczyna wstała z miękkiego łóżka. Myśl o tym, że zaspała na śniadanie, wybiła się na pierwszy plan. Teraz miano już podawać drugi posiłek, merais. Tyle ją ominęło...

– Już wstaję – powiedziała, przecierając oczy – To chyba normalne, że jestem zmęczona po... tym.

Wspomnienia z nocy wróciły. Strach, zaskoczenie i niepokój. Cesarz, Teral i kapitan Kealen.

– Zmęczona czy nie, jak najszybciej się ubierz i przyjdź do jadalni.

Saranel pokiwała głową. Po wyjściu Avi podeszła do niskiej szafki, na której stała misa oraz dzbanek, pełen chłodnej wody. Przemyła twarz, wytarła ją miękkim ręcznikiem i zaplotła włosy w warkocz. Zdjęła nocną koszulę, wsunęła na ramiona czarną tunikę, a potem wyszła za drzwi. Ostre światło było męczące, jak nigdy dotąd. Nie wypiła wczoraj zbyt wiele, ale czuła wielką senność i rozdrażnienie.

– Saranel. Dobrze, że wstałaś. Dołącz do nas.

Nie musiała się już skłaniać, słysząc słowa księżniczki. Odruchowo trzymała głowę spuszczoną w dół.

– Dziękuję, pani – powiedziała cicho. Zajęła miejsce za stołem.

Kucharze rozumieli, że po wczorajszej uczcie nie miały ochoty na ciężkie dania. Między dziewczętami krążyły misy z sałatkami, owocami morza i lekkim pieczywem. Saranel jadła w sennym zamyśleniu. Imię Kealena wciąż dzwoniło w jej myślach. Zastanawiała się, jak opuścić pałac bez wzbudzania podejrzeń. Delikatnie wypytała pozostałe dwórki czy nie mają w planach zakupów w porcie. To jednak mogło nie wystarczyć. W ciągu jednego dnia byłaby w stanie złożyć zeznania, ale by poznać ostateczny wyrok w sprawie kapitana musiałaby ponownie opuszczać komnaty Ahmari, a to narażało ją na nieprzyjemności, od podejrzliwych spojrzeń zaczynając, na oskarżeniach o próby szpiegostwa dla księżniczki kończąc. Rozwiązanie jednak, jak nieczęsto się zdarza, przyszło samo.

– Saranel, mogę zamienić z tobą kilka zdań? – spytała Meri, gdy dwórki spędzały leniwe popołudnie na czytaniu wierszy i układaniu nowej zastawy Ahmari na półkach. Dziewczyna w tym czasie, na jej prośbę, ozdabiała suknię księżniczki czarnymi kwiatami. Ich kolor zupełnie nie komponował się z popielatą szarością tkaniny, z której była uszyta, ale Saranel dobrze wiedziała, że nie o piękno tu chodzi.

– Tak, oczywiście.

– Chciałam zapytać, kiedy zamierzasz wykorzystać przysługujące ci wolne dni.

– Jeszcze o tym nie myślałam...

– Chodzi o Narai – pospieszyła z wyjaśnieniem – Za kilkanaście dni jej matka powinna urodzić. Odejdzie wtedy od nas na jakiś czas i chciałabym, by pozostałe dwórki odwiedziły domy wcześniej albo poczekały do następnego miesiąca, żeby w pałacu stale było was co najmniej cztery.

– Mogę zacząć nawet od jutra. Wtedy wszystkie zdążymy – odparła. Taka okazja mogła się więcej nie powtórzyć.

– Pojutrze – zadecydowała Meri – Zawiadomić ojca, żeby wysłał po ciebie służbę?

– Nie... Poproszę o zawiadomienie Ranirionów. Terala Raniriona. Myślę, że nie odmówi mi towarzystwa. Ojciec na pewno jest bardzo zajęty.

Poczuła, jak się czerwieni. Meri zachowała kamienną twarz, ale nie zaprotestowała. Tylko oczy zdradzały, że widzi w tym wszystkim głupie, młodzieńcze zauroczenie i, choć miała w tym nieco racji, to szybka odpowiedź zasłoniła jej umysłowi całą prawdę. To było malutkie zwycięstwo Saranel.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now