Rozdział dwudziesty drugi

28 1 7
                                    

– Naprawdę? To wszystkie twoje ozdoby? – spytała Unire, przyglądając się krytycznie biżuterii Sai – Nie bój się, przecież będziesz mogła z nich korzystać, kiedy tylko będziesz chciała.

Sai wydawała się zmieszana, ale odpowiedziała:

– Czego od razu zarzucasz mi oszustwo? Nie wydawałam wypłat na wisiorki czy bransoletki, więc nie mam ich za dużo. Jeśli ci się nie podobają, to je zabiorę.

– Nie, skąd. Są śliczne – odparła kobieta, zgarniając połyskujące korale do szkatułki – A ty, Saranel?

– Ja mam trochę naszyjników i bransoletkę z mosiądzu – odparła. Położyła splątaną biżuterię na stoliku we wspólnej sali, w której rozsiadła się nadzorczyni.

– Myślę, że i one mają swój urok – stwierdziła po chwili – Na twoją uczciwość też mogę liczyć, Saranel?

– Dajesz nam, można, możliwość korzystania z dworskich klejnotów, niezależnie od tego, ile wniesiemy i jeszcze wątpisz w naszą wdzięczność? – uprzedziła ją Kerme. Saranel przestraszyła się z początku, że to ukryty zarzut, że Sai lub Nune nie dotrzymała danego słowa, ale szybko opanowała rozedrgane myśli. Unire chytrze potrącała naturalne struny uczciwości. Musiała to wytrzymać, tak jak wytrzymała hipnotyzującą woń kadzidełek.

– Przepraszam, nie taka była moja intencja – powiedziała, rozkładając ręce na znak przeprosin – A wy?

Kerme i Narai wyłożyły na stół śliczne naszyjniki, kolczyki i bransoletki ze złota i bursztynów. Saranel nie wiedziała czy jest to ich cały dobytek, czy również postanowiły być ostrożniejsze. Zastanawiała się ubiegłej nocy, jak ukryć najcenniejsze ze swoich ozdób.

Zadania nie ułatwiły jej rozrywające noc płomienie. Pamiętała, jak Unire wpadła do ich sypialni, wołając, że wybuchł pożar okolicznego lasu. Nawet bez ukrytej pieśni Arashich, Saranel by w to nie uwierzyła, widząc pojawiające się w tak oddalonych od siebie miejscach, pojedyncze ogniska. Nadzorczyni siedziała jednak, wpatrzona w okno, póki wszystkie nie zostały zgaszone, przez co musiała długo czekać, zanim mogła dyskretnie wciągnąć pod kołdrę swoją szkatułkę i podzielić ozdoby.

Oddała teraz te, które najczęściej nosiła na dworze, w większości niezbyt cenne, gdyż te najpiękniejsze zachowywała na lepsze dni. Trzymany już od dawna w ukryciu, z obawy przed zarekwirowaniem naszyjnik od babci schowała w rączce od grzebienia, wykonanego z rogu paratha, który był pusty w środku. Upchnęła tam też kolczyki od ojca oraz nieco resztek przędzy, żeby uniknąć grzechotania. Naszyjnik, który nosiła na kolacji u Varihina, ścisnęła między dwiema blaszkami, tworzącymi jej lusterko. Bransoletki trafiły do pojemnika na kosmetyki z podwójnym dnem, które z założenia miało ułatwić wymianę i czyszczenie blaszanej miseczki z woskowatym kremem. Złoty i srebrny wisiorek, najdroższa biżuteria, jaką miała, powędrowały zaś do puderniczek. Zachowała też kilka flakoników perfum. Wszystko to można było spieniężyć, by wysłać wiadomość lub kupić cokolwiek bez wiedzy Unire.

Teraz musiała postarać się, żeby nikt nie odkrył, że ma jeszcze trochę rozsądku.

– A ty, Iles? – spytała nadzorczyni.

– Ja zostanę raczej przy swoich ozdobach, dziękuję – odparła kasztanowłosa.

– Dobrze, jak uważasz.

Na tym zakończyła się ta wymiana zdań, jednak w ciągu następnych kilku dni Saranel miała nieraz okazję zadawać sobie pytanie, czy oszukują ją zszargane nerwy, czy rzeczywiście, po tej rozmowie, w pobliżu Iles prawie zawsze kręcił się ktoś z dworu.

– A ty, Nune?

Kobieta dumnie wyprostowała szyję, przy której tuliła się srebrna zapinka, kwiat nurilun. W rękach nie miała ani jednego wisiorka.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now