Rozdział dwudziesty pierwszy

24 1 2
                                    

– Uważaj, to drogi olejek.

Saranel otworzyła buteleczkę i ostrożnie wlała kilka kropli złotego, szklistego płynu do wanny, pełnej ciepłej wody, w której pływały płatki róż. Unire, jej nowa nadzorczyni, stała nad nią, jakby musiała dopatrzeć czy przypadkiem leciutkie pryśnięcie olejku nie spadnie na ten fragment marmurowej misy, na który nie powinno. Widocznie nie pomyliła się o więcej niż grubość włosa, gdyż ciemnoskóra kobieta pokiwała z aprobatą głową.

– Odłóż go tutaj – powiedziała, wskazując na wyłożony ręcznikami koszyk – A teraz chodź. Najmożniejszej asystują przy kąpieli jedynie Ares'arahi. Sama zawiadomię ją, że już wszystko gotowe.

Dziewczyna z ulgą opuściła ciasne, duszne pomieszczenie, w którym zaczynała się rozchodzić coraz mocniejsza, korzenna woń pachnideł. Wszystko tu było ciężkie, hipnotyzujące, wulgarne i do przesady intensywne. Zaczynała już dostawać mdłości od całego przepychu cesarskiego dworu. A był to dopiero drugi... może trzeci dzień służby? Straciła rachubę wraz z resztkami nadziei na ucieczkę za mury pałacu.

Przeszła do wspólnej komnaty dwórek, bogato urządzonego pomieszczenia, którego okna wychodziły na rozległą panoramę miasta. Dachy Morhandu spadały falami ku bliższym brzegowi dzielnicom, a wiatr wiał niepokornie, przynosząc czasem odgłosy, których Unire chciałaby zabronić im słuchać. Teraz to ona przejęła obowiązki Meri, zdegradowanej do roli zwykłej dwórki, tak samo jak Nune, której też nie pozwolono opuścić dworu.

Saranel nasłuchiwała cierpliwie, jednak w tej akurat chwili nic nie mąciło jednostajnego szumu. Żadnego skandowania. Żadnych odgłosów starć. Żadnych dzikich pieśni, nuconych jakby dwoma głosami jednocześnie, których słuchała i uszami, i tym dziwnym zmysłem, który odziedziczyła z krwią. Głosy Arashich. A może nie tylko?

W ostatnich dniach zaczęła intensywnie myśleć nad swoim dziwnym talentem. Nie mogła już poradzić się Avi, a tym bardziej kogokolwiek innego ze swojego towarzystwa. Teral... on wiedział! Tak, przecież powiedziała mu o tym zaraz po przygodzie z morskimi. Nie zdziwił się. Nie był sparaliżowany przez pieśń morskich. Tak jakby też słyszał śpiew, nie czując bólu...

Oparła się w zamyśleniu o ciemnoczerwoną boazerię, pokrywającą ściany. Avi i Teral należeli do ludów, które odróżniały się znacznie od innych, które znała. Tak, między mieszkańcami Archipelagu także można było znaleźć wiele różnic. Wystarczyło spojrzeć na Narai, pochodzącą z Iskeril, której skóra była lekko różowa i delikatnie połyskująca, na Sai ze Srebrnych Wysp, której lud słynął z pięknej, matowo-brązowej cery oraz śniadą, ciemnowłosą Kerme, potem zaś w lustrze dojrzeć własne, zielone oczy i brązowe kosmyki, otulające opaloną, rumianą twarz. Miały jednak pewne wspólne cechy, takie jak zaokrąglone uszy czy niezbyt smukła, w porównaniu z Avi, budowa ciała. Ich uroda była ciepła, jakby słoneczna, nie nieziemsko srebrno-błękitna, jak u Arashich czy blada i zimna, jak u osób z Rasiranu. Tymczasem te dwa ludy wydawały się być jednocześnie inne od wszystkich, ale nie mające ze sobą nic wspólnego, może poza długością życia. Co jednak, jeśli ta obcość miała jakiś wspólny korzeń?

Pozostawało pytanie czy Teral również ma zdolność do słyszenia w myślach i czy mogłaby w ten sposób się z nim porozumieć. Jednak, skoro nigdy nie skorzystał z takiej formy rozmowy, istniały dwie możliwości: albo myliła się zupełnie, albo Aresowie potrafili wychwycić takie jednostki i chłopak wolał nie ryzykować. To tłumaczyłoby też milczenie, jakie panowało w jej głowie przez większość Święta Lata.

Miała już odejść od okna, gdy kolejny, dziki podmuch wiatru wepchnął do dusznego wnętrza melodię wykrzyczanych słów. Te, które płynęły w powietrzu, słyszalne dla wszystkich, niosły pieśń o Elsairze. Saranel pamiętała, jak śpiewano ją podczas święta. To jednak, co nastąpiło po nich, przeszyło ją jak włócznia.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now