Rozdział piąty

51 7 4
                                    

Saranel nie mogła przypomnieć sobie, gdzie leży. Naprzemienne kołysanie i uspokajanie, otwieranie i zamykanie oczu było melodią snu, z którego trudno było się zbudzić. To obejmowała wzrokiem szare deski sufitu, to odpływała myślami na Omerlan, z brzegów której widziała falujące morze, błękit i szarość, opływające srebrzyste ramiona morskich panien. Coś tu nie pasowało do reszty. Coś wybitnie tu nie pasowało...

Pukanie nagle przeszyło powietrze, powodując pulsujący ból w czaszce. Objęła głowę rękami, a potem z jękiem próbowała się podnieść. Dopiero po trzeciej próbie zdołała usiąść, choć ledwie powstrzymywała mdłości. Stukanie było coraz bardziej natarczywe.

Wtedy wszystko do niej dotarło. Kirhas. Gospoda. Kolacja u Varihina.

– Saranel, jesteś tam? – pytał nerwowy głos ojca.

– Wejdź – zawołała. Kosztowało ją to wiele wysiłku.

Drzwi otworzyły się z okropnie głośnym skrzypieniem, też sprawiającym ból. Wkroczył przez nie ojciec wraz z dwiema młodymi kobietami w prostych sukienkach, najprawdopodobniej służek. Jedna przypominała nieco Varihina przez gładką, śniadą twarz i ciemnobrązowe włosy, które zaczesała w wysoki kok, przyozdobiony srebrną opaską, druga miała spiczaste uszy i blade policzki. Widok krajanki Terala pozostawał dla niej na swój sposób niepokojący. Ci dwoje, bo innych Rasirańczyków jeszcze nie widziała, nie mieli zwyczajnie jasnej cery. Byli jak morska piana, a ich włosy jak opalizująco czarne pióra ptaków seark. Do tego jej uczesanie, jeszcze bardziej egzotyczne, niż wygląd chłopaka, potęgowało wrażenie inności.

Ona jednak widocznie nie dostrzegała zmieszania Saranel. Odgarnęła za spiczaste uszy kosmyki, które wyślizgnęły się z misternych splotów warkocza, a potem spojrzała na towarzyszkę. Ta wyciągnęła z trzymanego w rękach zawiniątka szarą suknię, która lekko lśniła we wpadającym przez okna świetle. Czarnowłosa natomiast wydobyła z płóciennej torby eleganckie buty i półprzezroczysty woreczek z błyszczącą zawartością.

– Koniec z kolorowymi szmatkami z domu – oznajmił sucho ojciec.

– Widzę – szepnęła – Bardzo ładne. Sam to kupiłeś?

– Tak. Dziewczyny zabiorą cię do pokoju kąpielowego. Masz się w to przebrać.

– Kiedy idziemy do Varihina?

– Po zachodzie słońca. Nie grzeb się. Muszą ci wyschnąć włosy – powiedział i nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pokoju.

Jest spięty – pomyślała Saranel – Znów boi się wstydu.

– Pomożecie mi wstać? – zwróciła się do służących – Podróż na statku mi nie służy.

– Oczywiście, pani – odparła Rasiranka. Podała jej rękę, na której Saranel podciągnęła się do góry. Myślała, że za chwilę wypluje żołądek.

Powoli przeszły do pokoju kąpielowego, który znajdował się na samym dole, na końcu korytarza. Każdy krok po drewnianych schodach był dla Saranel wielkim wysiłkiem. Na szczęście nie spotkali po drodze nikogo... Oprócz kobiety, która stanęła w drzwiach łaźni.

Dziewczyna wstrzymała oddech. Służki złożyły kobiecie elegancki ukłon. Saranel, nie wiedząc jak zareagować, dygnęła nieco dziecinnie, modląc się w duchu, żeby to wystarczyło. Słyszała już o Arashich, ale nigdy nie widziała żadnego z nich na oczy.

– Mirna, Sirna, jedna z balii jest u bednarza. Użyjcie tej większej – powiedziała, zamykając za sobą drzwi, żeby nie wypuszczać cennego ciepła. Jej ciemnoszare, a może i wyblakłe, czarne suknie, falowały przy każdym ruchu. Przeszywała całą trójkę spojrzeniem oczu o granatowych tęczówkach – Miło mi spotkać nowych gości. Mam nadzieję, że podróż statkiem minęła spokojnie.

Błędne ognieWhere stories live. Discover now