· thirteen ·

356 29 2
                                    

ʏᴏᴜ ᴍᴀʏ ʙᴇ ʀɪɢʜᴛ, ʏᴏᴜ ᴍᴀʏ ʙᴇ ᴡʀᴏɴɢʙᴜᴛ sᴀʏ ᴛʜᴀᴛ ʏᴏᴜ'ʟʟ ʙʀɪɴɢ ᴍᴇ ᴀʟᴏɴɢᴛᴏ ᴛʜᴇ ᴡᴏʀʟᴅ ʏᴏᴜ sᴇᴇᴛᴏ ᴛʜᴇ ᴡᴏʀʟᴅ ɪ ᴄʟᴏsᴇ ᴍʏ ᴇʏᴇs ᴛᴏ sᴇᴇ·

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

ʏᴏᴜ ᴍᴀʏ ʙᴇ ʀɪɢʜᴛ, ʏᴏᴜ ᴍᴀʏ ʙᴇ ᴡʀᴏɴɢ
ʙᴜᴛ sᴀʏ ᴛʜᴀᴛ ʏᴏᴜ'ʟʟ ʙʀɪɴɢ ᴍᴇ ᴀʟᴏɴɢ
ᴛᴏ ᴛʜᴇ ᴡᴏʀʟᴅ ʏᴏᴜ sᴇᴇ
ᴛᴏ ᴛʜᴇ ᴡᴏʀʟᴅ ɪ ᴄʟᴏsᴇ ᴍʏ ᴇʏᴇs ᴛᴏ sᴇᴇ
·

• · • · • · • · • · • ·

Bolała mnie trochę noga, ale głupio mi było leżeć cały dzień w łóżku. Zwyczajnie nie byłem do tego przyzwyczajony. Wstałem więc i zamieniłem moją kochaną piżamkę na jasnoszary dres. O kulach udałem się do łazienki, a potem do kuchni.

Uśmiechnąłem się sam do siebie, widząc, że Jimin zostawił mi na stole kanapki z sałatką warzywną. U mnie w domu nigdy nie było niczego zdrowego, więc domyślałem się, że musiał kupić warzywa w trakcie spaceru z Holly.

No właśnie, Holly. Holly usadowił się na moich kolanach od razu, kiedy usiadłem na kanapie, i uroczo szturchał mnie nosem w rękę, dopóki nie pogłaskałem go po główce. Przeżuwając śniadanie, zacząłem mu opowiadać o swoich planach, tak jak miałem w zwyczaju.

– Dobra, Holly. Będę dzisiaj uzupełniał notatki o rodzajach badań osobowości. To zajmie dużo, dużo czasu, ale po czternastej zrobię sobie przerwę i pójdziemy na spacer, okej?

– Woof, woof!

– Tak, tak, wiem. – Jak zawsze udawałem, że cokolwiek z jego szczekania rozumiem. – A co myślisz o metodzie symulacji? Zastanawiałem się nad tym ostatnio, ale jakoś mi nie pasuje.

– Woof!

– Racja, ale słuchaj. Jeśli zdasz się tylko i wyłącznie na jednoznaczne odpowiedzi pacjenta, to nic ci to nie da. Opracowujemy narzędzia do pracy z osobami o kiepskim stanie psychicznym, które mogą mieć lekko zakrzywioną wizję rzeczywistości lub potrzebę skłamania, żeby czuć się bezpieczniej. Stąd mój pejoratywny stosunek do... hej, wracaj tu, ty mały szczurze! – zawołałem, kiedy znudzony pies zdezerterował do łazienki.

No nic, przecież zawsze można rozmawiać samemu ze sobą.

Usiadłem przy stole i otworzyłem zeszyt, w którym miałem swoje notatki do licencjatu. Teoretycznie łatwiej byłoby mi notować na laptopie, ale widok papieru sprawiał, że myśli w mojej głowie automatycznie zbijały się w refleksje, które mogłem zapisać. Przysunąłem sobie drugie krzesło, żeby położyć na nim obolałą nogę, i zabrałem się do pracy.

Słyszałem i uczyłem się na studiach o wielu rodzajach testów osobowości, z czego niewiele było takich, które byłyby dla mnie przydatne. Ciekawiły mnie jednak badania i przekonania Carla Junga i to na nich miałem nadzieję się oprzeć, choć już ich nie używano.

Według Junga ludzka osobowość składa się z czterech głównych archetypów, czyli wspólnych dla wszystkich ludzi wzorców postrzegania świata i reagowania – Persony, Animy, Cienia oraz Jaźni.

Po pierwsze – Persona. Maska, którą zakładamy, kiedy chcemy coś osiągnąć, zmienić się na chwilę w kogoś innego, a przede wszystkim zamaskować swoje obawy i niedoskonałości. Dodatkowo służy jako coś, co ma nas chronić przed zrobieniem z siebie zwyczajnych głupców, poniewać odczuwane przez nas emocje w niektórych sytuacjach są zupełnie naturalne, ale nieakceptowane przez społeczeństwo. Persona ma więc pomagać nam w odnalezieniu się w społeczeństwie, ale nie powinna być centrum całego naszego jestestwa. Jeśli używalibyśmy jej zbyt długo, moglibyśmy zatracić siebie, więc należy używać jej ostrożnie.

Bywa to trudne, bo oczywiście jest ona naturalną częścią nas i używamy jej często nieświadomie. I dopóki pamiętamy, kim jesteśmy, jakie mamy wady, słabości i lęki, a także czym jest ta Persona, wszystko jest w porządku.

Kreśliłem po kartce, zostawiając krzywe bazgroły i koślawe rysunki, ale starałem się jak najprościej przelać na papier to, co krążyło mi po głowie.

Persona, którą posiada każdy. Persona, którą każdy zasłania swoje słabości. Persona, którą trzeba będzie przełamać podczas badań. Nawet, jeśli pacjent będzie chciał współpracować, to Persona jest przecież częścią jego nieświadomości, nie jest w stanie jej kontrolować w stu procentach.  Podczas badań włączy się ona w postaci bariery ochronnej, żeby stłumić wszelkie niedoskonałości w ten sam sposób, w który robi to codziennie.

Gryzłem w zamyśleniu długopis, ale nic mi nie przychodziło do głowy. To jasne, że aby pozbyć się Persony, trzeba utworzyć warunki, w których pacjent czuje się na tyle bezpiecznie, że jego nieświadoma część również się zrelaksuje. I głupio powiedzieć, ale nie miałem pojęcia, co to za warunki.

Ostatecznie po kilku godzinach łamania głowy na kartką postanowiłem wstać i wybrać się z psem na spacer. Holly już od jakiegoś czasu leżał mi na stole, na którym specjalnie dla niego położyłem koc, ale kiedy usłyszał, że się zbieram, szybko podbiegł do drzwi i zaczął skakać w oczekiwaniu na wyjście.

Nie chciało mi się przebierać. Zresztą na gips i tak nie weszłyby mi żadne inne spodnie, więc po prostu narzuciłem na siebie kurtkę (oczywiście czarną), czapkę (również czarną) i założyłem buty (tak, czarne i nic wam do tego). Przestało padać, więc nie brałem parasola. Założyłem psu smycz i obwiązałem ją sobie wokół nadgarstka. Zgarnąłem swoje kule i wyszedłem, a Holly tuż za mną, radośnie piszcząc.

Kiedy wyszliśmy na ulicę, maluch zaczął się tarzać w mokrej trawie i wbiegać na pełnej prędkości w kałuże. Za każdym razem od początku jego życia ogarniał go taki sam entuzjazm na widok deszczu.

Chodziliśmy bardzo, ale to bardzo powoli po pobliskim parku, głównie przez to, że przemieszczałem się o kulach. Pieskowi jednak to nie przeszkadzało, bo był przyzwyczajony do mojego ślimaczego tempa i po prostu biegał od kałuży do kałuży, żeby trochę siorbnąć. Jak tester win, tylko że wolał błotnistą ciecz, w której pływały zeschnięte liście i grudki ziemi.

Ostatecznie po jakiejś godzinie spacerowania w ślimaczym tempie (w sensie ja spacerowałem w ślimaczym tempie, bo w parku odpiąłem Holly'emu smycz i biegał sobie sam) postanowiłem już wracać. Było ciemno, mokro i zimno, a ja nie wziąłem rękawiczek, w dodatku miałem wrażenie, że od nadmiaru wilgoci w powietrzu zaraz rozpuści mi się gips, co oczywiście było totalnie irracjonalne.

Kiedy wróciliśmy do domu, włożyłem zakupione rzeczy do lodówki, nałożyłem Holly trochę jedzenia do miski i wymieniłem mu wodę, a sam zjadłem świeżo kupioną ostrą zupkę chińską. Potem walnąłem się na łóżko i postanowiłem uciąć sobie krótką drzemkę. Praca nie radość z życia, nie zniknie przecież.

Project || m.yg. x p.jm ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz