· fourteen ·

330 28 5
                                    

ᴍᴀʏʙᴇ ɪᴛ's ᴀ ʙʟᴇssɪɴɢ ɪɴ ᴅɪsɢᴜɪsᴇɪ sᴇᴇ ᴍʏsᴇʟғ ɪɴ ʏᴏᴜɪ sᴇᴇ ᴍʏ ʀᴇғʟᴇᴄᴛɪᴏɴ ɪɴ ʏᴏᴜʀ ᴇʏᴇs· • · • · • · • · • · • ·

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

ᴍᴀʏʙᴇ ɪᴛ's ᴀ ʙʟᴇssɪɴɢ ɪɴ ᴅɪsɢᴜɪsᴇ
ɪ sᴇᴇ ᴍʏsᴇʟғ ɪɴ ʏᴏᴜ
ɪ sᴇᴇ ᴍʏ ʀᴇғʟᴇᴄᴛɪᴏɴ ɪɴ ʏᴏᴜʀ ᴇʏᴇs
· • · • · • · • · • · • ·

Ja nigdy tego nie dokończę.

Siedziałem kolejną godzinę nad tymi bazgrołami. Nie miałem pojęcia, co zrobić dalej z Personą, stwierdziłem, że poczekam na przypływ weny. Wziąłem się więc za coś innego – za Cień.

Cień według informacji w książkach i artykułach składa się ze wszystkiego, co jest nie do zaakceptowania przez społeczeństwo, a więc ze wszystkiego, z czego nie składa się Persona. To zbitek rzeczy takich, o których chcielibyśmy zapomnieć i się ich wyprzeć, aczkolwiek istnieją w każdym z nas. Słabości, pragnienia, wady, mroczne myśli. Zazdrość, nienawiść, strach, agresja, bezpodstawne uprzedzenia czy niedbalstwo.

To wszystko Cień.

Cień, który tworzy się podczas prób dostosowania się się do oczekiwań społeczeństwa. Kiedy zauważamy, jakie cechy są niedopuszczalne, spychamy je głęboko, właśnie do tej części nieświadomości.

Podobno jeśli jesteśmy nieświadomi tego, co obejmuje nasz Cień, a widzimy wady u innych, to możemy się denerwować. Nasz umysł będzie bowiem starał się za wszelką cenę nie dopuścić do nas świadomości, że my też możemy takowe niedoskonałości posiadać. Także jeśli odczuwamy złość w chwilach, kiedy ktoś nas poprawia lub coś nam wyrzuca, może to oznaczać, że nie chcemy zaakceptować tej części swojego Cienia.

Miałem tego serdecznie dość. Było już trochę po osiemnastej (zapadłem w drzemkę odrobinę dłuższą, niż się spodziewałem), a ja wciąż nie doszedłem do żadnego porządnego wniosku. W dodatku Holly odkrył, jak wejść na blat, i cały czas próbował mi wyżerać chleb tostowy. Istna katastrofa.

Wiedziałem, że siedzenie nad kartką następną godzinę w niczym mi nie pomoże. Musiałem zająć czymś umysł.

Mój wzrok spoczął na blacie, gdzie leżała częściowo rozpakowana torba z moimi zakupami. Wcześniej zdążyłem wyjąć z niej wołowinę i zacząć marynować – miałem zamiar zrobić dziś na kolację bulgogi.

Wstałem więc i na jednej nodze podskoczyłem do zabudowań kuchennych. Kto by się przejmował jakimiś tam kulami? Przeciwbólowe wziąłem, najwyżej jutro będę umierał.

Po krótkim zastanowieniu jako perfekcjonista stwierdziłem, że bulgogi to za mało, więc przyrządzę jeszcze trochę kimbapu. I to wcale nie dlatego, że chciałem zaimponować Jiminowi. To po prostu... uch... chęć ciągłego rozwoju psychofizycznego i poprawienia relacji z samym sobą poprzez zrobienie czegoś dla siebie. Tak, dokładnie to.

To właśnie jest cień – ukrywanie rzeczy, z których nie chcemy zdawać sobie sprawy i zastępowanie ich czymś znacznie bardziej akceptowalnym dla społeczeństwa, ale i dla samego siebie.

Eech... drażni mnie, że sam sobie daję reprymendy. Ale nieważne.

Zabrałem się za krojenie marchewki, groszku cukrowego, ostrej papryczki i grzybów shiitake. Oczywiście nie obyło się bez pewnych ofiar, jakimi były chociażby kawałki mojego biednego naskórka oraz godność, ale jak na mnie poszło niespodziewanie sprawnie. Aż sam się zdziwiłem.

W lodówce leżała już wołowina w marynacie z gruszki chińskiej i jakichś przypraw, których nazw nawet nie pamiętałem, ale zadzwoniłem do swoich rodziców po przepis. A że bulgogi mojego taty zawsze było genialne, to postanowiłem nie kwestionować tego, co mi powiedział, tylko grzecznie wszystko skopiowałem.

Wszystko do pierwszego dania było już  gotowe i czekało tylko na szybkie podsmażenie i dorobienie do tego makaronu. Wziąłem się więc za kimbap. Czyli po prostu zacząłem gotować ryż, a w czasie, kiedy on spokojnie bulgotał, ja równie spokojnie (dobra, kłamałem – dosłownie dostając zawału) kroiłem kolejną porcję marchewki, ogórka oraz szpinak.

Zacząłem podgrzewać na patelni marchewkę z czosnkiem i olejem sezamowym, kiedy drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem i wyjrzała przez nie uśmiechnięta głowa Jimina. Chłopak rzucił mi głośne "siemanko!" i zaczął ostentacyjnie węszyć.

– Gotujesz?

– Nie widać? – Uniosłem braw, dłonią wskazując na patelnię, na której smażyła się marchewka.

– Widać, ale chciałem zacząć rozmowę – prychnął, po czym udał się do łazienki, a chwilę później stał już przy mnie. – Tak poza tym, mój znajomy chodzi na te same studia co ty, więc mam dla ciebie ksero jego notatek z wczoraj i dzisiaj.

– Dzięki – odpowiedziałem i przerzuciłem marchewkę na talerz, zaczynając mieszać w misce jajko z mlekiem i mąką.

– Proszę bardzo. Coś ty taki naburmuszony? – Jimin uwiesił mi się lekko na ramieniu, roztrzepując już i tak wyglądającą jak szczurze gniazdo fryzurę.

– Nie naburmuszony, a skupiony. Wiesz, jak ja się właśnie staram, żeby się nie nabawić poparzeń trzeciego stopnia? – Uśmiechnąłem się szeroko.

– Okej. To ja może wyłączę ten ryż, bo jak jeszcze chwilę go będziesz gotować, to cały wyparuje.

– Ożesz w mordkę...

Jimin zaśmiał się, odcedzając ryż i poprawił koszulkę... chwila, koszulkę?

– Ej! Gdzie mój sweter?

– Tak jak mówiłem, możesz o nim zapomnieć. – Uśmiechnął się tak słodko i niewinnie, że gdyby nie mój brak serca to może mógłbym mu to przebaczyć.

– Wiesz, co to oznacza? Wojnę!

– Jaką niby wojnę? Ty nawet chodzić chwilowo nie możesz, kaleko.

– Wojnę na wyniki w randomowych quizach z neta.

– Dobra, taka może być. Ale tak à propos wojny, jak tylko ci noga wydobrzeje, to zaczniesz chodzić ze mną na siłownię, bo to – dźgnął mnie palcem w mój odrobinę utuczony od zupek chińskich i mrożonej pizzy brzuch – samo się nie zrzuci.

– Dobra, dobra. – Podniosłem ręce do góry w geście poddania. – Ale wiedz, że będę cierpiał prawdziwe katusze.

Rozmowa kleiła się tak dobrze, że stwierdzenie, że nawet nie zauważyłem, kiedy skończyliśmy przygotowywać jedzenie, byłoby zwyczajnym kłamstwem. Chłonąłem każdą chwilę spędzoną z nim, wsłuchiwałem się w każde jego słowo, wpatrywałem się w niego jak w obrazek i starałem się zapamiętać jak najwięcej. Wspólne gotowanie było naprawdę przyjemne, zwłaszcza że Jimin ogarniał trochę lepiej niż ja, więc nie trzeba było dzwonić po pogotowie i straż pożarną.

Project || m.yg. x p.jm ||Where stories live. Discover now