· seventeen ·

317 27 5
                                    

ʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ᴛʜᴀᴛ ɪ'ᴍ ᴡɪᴛʜ ʏᴏᴜʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ᴛʜᴀᴛ ɪ'ᴍ ʜᴇʀᴇʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ɪ ᴀᴍ· • · • · • · • · • · • ·

¡Ay! Esta imagen no sigue nuestras pautas de contenido. Para continuar la publicación, intente quitarla o subir otra.

ʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ᴛʜᴀᴛ ɪ'ᴍ ᴡɪᴛʜ ʏᴏᴜ
ʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ᴛʜᴀᴛ ɪ'ᴍ ʜᴇʀᴇ
ʙᴇ sᴛɪʟʟ ᴀɴᴅ ᴋɴᴏᴡ ɪ ᴀᴍ
· • · • · • · • · • · • ·

Siedzieliśmy w salonie, na dwóch odległych końcach kanapy. Jimin z laptopem na kolanach i jakimś gazowanym napojem owocowym w ręce; ja z moim notatnikiem i nogą w gipsie opartą o poduszkę. On coś tam stukał w klawiaturę, ja skrobałem czarnym długopisem losowe wyrazy i zdania. Już szybciej bym skończył tę pracę domową, jakbym tylko i wyłącznie wróżył sobie z kart tarota. Cóż za męka.

Cierpiałem na całkowity brak weny, zupełnie jakby nagle wszystkie moje umiejętności postanowiły wyjechać na tropikalne wyspy i utopić się w ciepłych wodach oceanu z Shirley Temple w dłoni.

Jimin uśmiechnał się pod nosem, zamykając laptopa i przysunął się do mnie, sprawdzając, co robię. Byłem zbyt zajęty użalaniem się nad sobą, żeby zakryć pobazgrane dziwnymi znaczkami kartki. Przez chwilę się im przyglądał, po czym zapytał:

– O czym jest to zadanie?

– Profesor od wykładów z zaburzenia wizerunku ciała kazał nam napisać, w jaki sposób spróbowalibyśmy nawiązać kontakt z osobą chorą na zespół Quasimoto* – odpowiedziałem, a Jimin wyraźnie się spiął. Po chwili jednak opadł obok mnie na żółte poduszki.

– Masz już coś? To... trudny temat. W sensie mam na myśli, że wielu wykwalifikowanych lekarzy nie do końca wie, jak to zrobić, a co dopiero studenci.

– Hm? Kojarzysz kogoś, kto miał tę chorobę, że tak uważasz? – Przyjrzałem mu się podejrzliwie, a on uśmiechnął się smutno.

– Tak, i to całkiem nieźle, tak mi się przynajmniej wydaje. Wkońcu kto miałby znać mnie lepiej niż ja sam?

– Zaraz, czekaj, czekaj, czekaj. Co?

– Ta, miałem to. Ale spokojnie, już jest w porządku. Najgorzej było, jak miałem piętnaśnie, szesnaście lat.

Poprawiłem w zakłopotaniu włosy.

– Wiesz, może i jestem na psychologii, ale w sumie i tak niezbyt umiem pocieszać ludzi, więc...

– Nie martw się. – Zaśmiał się, spuszczając wzrok na pokreślone notatki. – Nie zamierzam się tu rozklejać. Pomogę ci z tym zadaniem.

– Naprawdę? – Szczerze mówiąc, byłem pod wrażeniem jego opanowania.

– Pytaj, o co tylko chcesz. – Poklepał mnie po ramieniu.

– Ale... jesteś pewny? – Nie byłem przekonany do tego pomysłu. Dobrze wiedziałem, że przywoływanie przykrych wspomnień będzie go boleć tak, jakby przeżywał to wszystko po raz drugi. A ja nie byłem w stanie dać mu odpowiedniego wsparcia, żeby tym razem przeszedł to spokojnie, czując, że ma kogoś przy sobie.  Gdyby tylko nasza znajomość trwała trochę dłużej, mógłbym bo objąć, chwycić za rękę, cokolwiek. Nie mogłem sobie jednak na to pozwolić – znaliśmy się za krótko i zwyczajnie nie byliśmy wystarczająco blisko. Zresztą kim ja byłem, żeby doprowadzać go do stanu, w którym tak bardzo potrzebowałby pocieszenia?

Project || m.yg. x p.jm ||Donde viven las historias. Descúbrelo ahora