· fifteen ·

330 23 5
                                    

ʏᴏᴜ sᴇᴇ ʜᴇʀ ᴡʜᴇɴ ʏᴏᴜ ᴄʟᴏsᴇ ʏᴏᴜʀ ᴇʏᴇsᴍᴀʏʙᴇ ᴏɴᴇ ᴅᴀʏ ʏᴏᴜ'ʟʟ ᴜɴᴅᴇʀsᴛᴀɴᴅ ᴡʜʏᴇᴠᴇʀʏᴛʜɪɴɢ ʏᴏᴜ ᴛᴏᴜᴄʜ sᴜʀᴇʟʏ ᴅɪᴇs· • · • · • · • · • · • ·

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

ʏᴏᴜ sᴇᴇ ʜᴇʀ ᴡʜᴇɴ ʏᴏᴜ ᴄʟᴏsᴇ ʏᴏᴜʀ ᴇʏᴇs
ᴍᴀʏʙᴇ ᴏɴᴇ ᴅᴀʏ ʏᴏᴜ'ʟʟ ᴜɴᴅᴇʀsᴛᴀɴᴅ ᴡʜʏ
ᴇᴠᴇʀʏᴛʜɪɴɢ ʏᴏᴜ ᴛᴏᴜᴄʜ sᴜʀᴇʟʏ ᴅɪᴇs
· • · • · • · • · • · • ·

Siedzieliśmy we trzech przy stole - ja, Jimin i Holly - i jedliśmy kolację, która wyszła nadzwyczaj jadalnie. Jimin wpatrywał się zacięcie w ekran smartfona, zresztą ja też. Holly co chwilę wskakiwał na stół i próbował wyżerać nam z talerzy, chociaż dobrze wiedział, że po wieczornym spacerze dostanie swoją porcję jedzenia.

Jimin zmierzył mnie zwycięskim spojrzeniem, z hukiem odkładając telefon na blat z ciemnego, jesionowego drewna.

- Ha! Osiemnaście na dwadzieścia. Nie pobijesz mnie! - Radośnie opadł na elastyczne krzesło z imitacji szkła, które pod jego ciężarem lekko odgięło się do tyłu.

- Dwadzieścia na dwadzieścia - odparłem z triumfem i pokazałem mu wynik na wyświetlaczu jasno potwierdzający moją wygraną. - Było się nie pakować w test o muzyce jazzowej: wiem o niej totalnie wszystko.

- Phmpf, pewnie po prostu miałeś farta. - zademonstrował swoją pogardę, marszcząc zabawnie nos i unosząc jedną brew. - Spróbujmy jeszcze raz, ale teraz z hip-hopem.

- Nie masz pojęcia, w co się właśnie wkopałeś. - Zaśmiałem się i pokręciłem energicznie głową. - Przygotuj się na sromotną klęskę.

- Chciałbyś...

W okolicach ósmej trzydzieści, kiedy Holly zaczął piszczeć przy drzwiach (nie chciało mu się siku, po prostu szukał atencji) postanowiliśmy iść z nim na spacer.

Po założeniu ciepłych bluz (zgadnijcie, od kogo pożyczył swoją Jimin) i kurtek wyszliśmy na zewnątrz, czując przenikliwy chłód, który jakimś cudem pokonywał wszystkie warstwy ubrań. Niebo było zachmurzone, ale gdzieś w oddali jaśniała poświata wskazująca na aktualne położenie księżyca, a latarnie i światła w oknach budynków rozświetlały mrok.

W okolicy nie kręciło się wielu ludzi. Czasem ulicą przejechał samochód, co jakiś czas ktoś przemykał chodnikiem, byle szybciej dotrzeć do domu. Kilka osób poszło na spacer ze swoimi pupilami. Jedna dziewczyna w zielonej bluzie wyprowadzała na tęczowych szelkach świnkę morską.

Seul to naprawdę duże i nowoczesne miasto, więc z reguły więcej ludzi szwęda się po ulicach. Okolice mojego osiedla były jednak dość blisko centrum, ale akurat w zacisznym miejscu, które wieczorem i nocą wydawało się opustoszałe, czasami wręcz trochę przerażające. Ale co się dziwić? W pobliżu znajdowało się kilka sklepów, z czego chyba jeden całodobowy, jakaś wypożyczalnia płyt winylowych, mało znany bar z karaoke, parę małych kawiarenek, park i... w sumie tyle.

Nie mieściło się tu zdecydowanie nic nadzwyczajnego. Bloki może i były ładne, nowe i zadbane, ale niczym nie różniły się od wszystkich pozostałych w Seulu. Trawniki, jak zawsze jesienią, były przesuszone, oklapnięte i ogólnie dosyć zdechłe. Ptaków w okolicy zasadniczo raczej nie było, a w każdym razie nigdy żadnego nie słyszałem. Latem po nocach hałasowały świerszcze. W ciągu dnia dzieciaki bawiły się na placu zabaw, a w oddali zawsze słychać było ten nieustający i trochę usypiający szum aut. Poza tym ścieżka dźwiękowa tego miejsca, trzeba przyznać, była monotonna.

Teraz, podczas tego wieczoru, odczuwałem te wszechogarniającą ciszę jak nigdy dotąd. Przerywana tylko przez brzęczenie obroży i uroczy, miarowy stupot psich łapek, naprawdę mnie relaksowała. Nie byłem tylko pewny, czy Jimin nie chciałby przypadkiem zacząć rozmowy, ale ten jedynie uśmiechał się delikatnie, bez słowa patrząc przed siebie. Cała jego fryzura w zgodnym rytmie podskakiwała przy każdym energicznych kroku, co z jednej strony było zabawne, a z drugiej w jakiś sposób hipnotyzujące.

Doszliśmy do parku i przekroczyliśmy bramę, wchodząc między labirynt opustoszałych alejek oświetlonych wyłącznie nikłym tutaj światłem latarni.

Zauważyłem, że Jiminowi zaczęły lekko czerwienieć uszy, więc nasunąłem mu na głowę podszyty ciepłym materiałem kaptur, z czysto przyjacielskiej troski oczywiście. Ekhem, cień, ekhem. Chłopak posłał mi jeden ze swoich najbardziej anielskich uśmiechów, ale szybko wrócił do oglądania, jak Holly siorbie rozwodnione błoto z kałuży. Nie żeby coś, ale to małe, kudłate i dość upośledzone stworzenie z pewnością nie ma gustu po mnie.

Chodziliśmy po przesadnie zadbanych alejkach przez ponad pół godziny, ale ostatecznie Holly zaczął trochę drżeć, więc żeby nie narażać go na chorobę, zabraliśmy go z powrotem do mieszkania. Jimin niósł go na rękach, żeby było mu ciepłej, ja za to utykałem za nimi o kulach, krzywo, aczkolwiek bardziej zręcznie niż jeszcze wczoraj.

Najwyraźniej zaczęła się pora, kiedy przynajmniej na nocne spacery trzeba będzie zakładać Holly'emu ubranko. Co prawda ktoś mógłby stwierdzić, że to niedorzeczne, bo przecież ma długie futerko, ale piesek był wzięty ze schroniska i wciąż nie wyzdrowiał w stu procentach, więc zwyczajnie kiepsko znosił zimno.

Ale, zmieniając temat, Jimin trzymający Holly pod kurtką, żeby było mu cieplej, to zdecydowanie najsłodsza rzecz, jaką dzisiaj widziałem. A konkurencja była duża, bo rano odwiedziłem na Instagramie konto z uroczymi kotkami.

Ostatecznie znowu skończyliśmy na kanapie, pod kocem i z psem na kolanach, a laptopem na ciemnym stoliku kawowym. Pomiędzy nami stała paczka chipsów, których okruchy bez przerwy leciały na mój biedny koc i szarą kanapę z ekologicznej imitacji skóry, ale byłem w stanie to znieść. Całkiem niska cena za to, że Jimin dostawał głupawki, a ja mogłem bezkarnie oglądać, jak się szczerzy i robi głupie miny.

I to totalnie nie tak, że gapiłem się na niego przez cały film, chociaż był całkiem ciekawy.

W sumie Jimin też niezbyt krył się z tym, że nie zwraca uwagi na to, co dzieje się na ekranie. Znowu dostał głupawki przez słodycze, a ja zaraz po nim, więc film wyłączyliśmy jakoś w połowie, a zajęliśmy się rozwiązywaniem quizów i graniem w głupoty typu "co byś wolał". Ostatecznie dowiedziałem się, że chłopak woli porzeczki czerwone od czarnych, tenis ziemny od stołowego oraz że wolałby polecieć w kosmos na ogromnej marchewce, niż przepłynąć cały ocean w wielkiej wydrążonej truskawce.

Cóż, czas może i zmarnowany, ale za to przynajmniej spędzony z Jiminem.

Nie wiem, jakim cudem, ale kiedy po północy w miarę się ogarnęliśmy, wzięliśmy po kolei prysznic i tak dalej, to zasnęliśmy w jednym łóżku. To znaczy nie mieliśmy takiego zamiaru, bo to jednak trochę niezręczne, ale Jimin na chwilę usiadł koło mnie, żeby jeszcze trochę pogadać. A potem zrobił się trochę senny, więc się położył i wciąż rozmawialiśmy. A potem zasnął.

Głupio mi było go budzić, a przenieść nie miałem jak że względu na swoją nogę, więc w akcie rezygnacji po prostu zgasiłem lampkę nocną i zasnąłem obok niego. W duchu dziękowałem sobie, że jestem leniem, który kocha wygodę i kupiłem sobie dwuosobowe łóżko.

I wszystko byłoby w porządku, bo w sumie sporo razy spałem z przyjaciółmi w jednym łóżku, ale szybko okazało się, że Jimin podczas snu zamienia się w bardzo namolną koalę. Lub po prostu przylepę, tak jest krócej.

Powiedzcie, co robicie, kiedy akurat macie wolne, a jesteście chorzy i musicie siedzieć w domu, bo ja już nie wytrzymuję z nudów :(

Project || m.yg. x p.jm ||Where stories live. Discover now