Rozdział VII | Wszystko bądź nicość

245 23 15
                                    

Chłopiec nie miał już dziewięciu lat. Był dużo starszy, dużo groźniejszy i jeszcze bardziej nieczuły. Śmierć otaczała go z każdej strony. Chłonął ją jak część niezbędną do przeżycia. Unosiła się w powietrzu, była ciemna, ciężka i pachniała gorzko. Krew miała różne odcienie, ale wszystkie zlane w jedność były widokiem zgrozy.

Nie dla niego. Obchodził się z tym obojętnie. Mijał kolejne martwe ciała, jakby od zawsze leżały na tej ziemi. Stawiał nad nimi kroki i szedł dalej, nie poświęcając im nawet spojrzenia. Odpychał od siebie odór trunków, palonych strączków yaxu, który mocno oddziaływał na mózg. Robił z niego breję, nic nie kontaktującą papkę, która nigdy nie pozbiera się po nawet najmniejszej dawce.

Jednak co im pozostało? Oni wszyscy tutaj byli zepsuci, pozbawieni rodzin, dusz, domów, powodu do życia. Śmierć nie była im straszna, to kolejny etap, ich najpiękniejszy cel.

Tutaj się umierało. Przychodzono właśnie po to, by znaleźć łatwy sposób na skończenie ze sobą, bądź spróbować skończyć z kimś innym. Kiedyś na każdego miała przyjść pora.

Słynęła ze smrodu, krzyków z powodu gwałtów lub obdzierania kogoś ze skóry, sporej metalowej klatki, posługującej jako ring Ostatecznego Kata. Tak właśnie malowała się Trupielnia. Ponuro, boleśnie i z akompaniamentem wrzasków cierpiących... dlatego, bo żyją.

Chłopak miał kaptur na głowie. Wszedł do chaty, uchylając drzwi, by swąd naparów, dziwnych proszków i podejrzanych słoików, ulatniał się, swobodnie obejmując teren.

Uderzył dłonią w drewno z przeraźliwym hukiem, ale starucha siedząca po drugiej stronie nie wzdrygnęła się. Znała to, widziała niejednokrotnie, przywykła. Tutaj wszyscy się tak zachowywali.

— Sprzedałaś yax Liście?! — warknął, mrużąc oczy. Jego źrenice były wąskie, pomimo mroku, jaki panował w pomieszczeniu.

— Nie wiem, o czym mówisz.

Prychnął, cofając się za drzwi i wrzucając do chaty wilka, który przypominał wrak. Jego oczy podchodziły mu do tyłu głowy, niebieskie żyły odznaczały się na dłoniach. Już mógł zostać określony jako martwy. Jeszcze niedawno był pełen energii, sił i ambicji, by stanąć na ringu. Właśnie po to tutaj przybył, ale coś się zmieniło. Często tak było. Zaczęły pojawiać się plotki o Ostatecznym Kacie – o jego sile wilki z Listy zaczynały czuć swoją porażkę. Jednak nie dało się z niej wypisać. Musieli stanąć w klatce, podjąć się próby śmierci. Mogli zginąć tam lub przeżyć, zabijając Kata, stając się jego następcą.

Od lat nikt inny nie przejął tej posady.

— Sprzedałaś jemu! Ledwo żyje. Nie takie było jego przeznaczenie, by umrzeć! — znów podniósł głos, szarpiąc wilkiem w stronę staruchy. Piana zaczęła wypływać z jego ust.

— Nie wiem, o czym mówisz... Ostateczny — zaznaczyła ostatnie słowo, chyląc głowę, jakby kpiąco przyznawała, że jest ponad nią. W głębi duszy miała go gdzieś, Kat nic dla niej nie znaczył. Potrafił zabijać, nic nadzwyczajnego. Jej trunki i różne świństwa również potrafiły.

Furia ogarnęła ciało Kata. Zacisnął szczękę i ściągnął prawą rękawiczkę wykonaną ze skóry czarnej jaszczurki. Ułożył lewą ręką umierającego od yaxu wilka na drewnie, tak że piana skupywała na blat. Gołą, bladą, wychudzoną dłonią dotknął policzka mężczyzny. Ledwo musnął go opuszkami, a jego skóra zaczęła się marszczyć, żyły przyjmowały ciemniejszy odcień, stawały się widoczne, uwypuklały się.

Białka wychodziły mu na wierzch, bladł i tracił masę w oczach. Z każdą sekundą było go coraz mniej. Wiądł jak kwiat.

Tracił życie bardziej niż podczas śmierci. On nie umierał, był już martwy. Wysysano z niego resztki energii. Zamieniał się w kości, porośnięte cienką warstwą skóry.

Kraina Naszej Krwi | BOOK 3Where stories live. Discover now