Rozdział XXII | Kłamstwo dobrze Ci wychodzi

203 24 21
                                    

Ostatni dzień, jaki dał Vamoi na obserwację dolegliwości jego syna. Według Versy nic się nie pogorszyło, ale lepiej również nie jest. To nie przekonało Alfy, by nie zabierał Igniusa z powrotem. Nie miał kto się mu postawić. An już od dłuższego czasu nie było na terenie Siwych Pysków, Eo w to się nie mieszał, inni woleli nie ryzykować, a medyczna paplanina Versy przestała mieć znaczenie. Eris nie kłócił się ze swoją więzią, patrząc jedynie jak młodszy rudzielec gaśnie w oczach, gdy decyzja zapadła, a on nie miał żadnego zdania. Zaciskał mocno szczękę, nie siląc się na sprzeciw, który i tak zostałby zdeptany, zanim wypowiedziałby go do końca.

Ignius stał blisko Netta, nie chcąc zbliżać się specjalnie do ojca. Potrzebował jakiegokolwiek dystansu, bo skądś uroił sobie, że zawziętość i dociekliwość V mogłaby pozwolić mu wyczuć, że użył medycyny, by usunąć ciążę. Nie widział, jak miałby to zrobić. Brzmiało w jego głowie jak kompletne szaleństwo i głupota paranoika, ale nigdy nie mógł być pewien, że jego nos nie jest czasem nadludzki. Miał najlepszy węch ze wszystkich osób, jakie znał. To jak potwierdzenie, że dla niego wszystko stawało się możliwe.

Kiedy słońce wzbili się wystarczająco wysoko, by promienie okalały większą część lasu, Carsen i Lanly ruszyli do centrum watahy. Właściwie to młodszy z braci dreptał za drugim, już czując, że to będzie jedna, wielka katastrofa, której nie sposób jest uniknąć. Tak podpowiadał mu instynkt, sposób poruszania się i oddychania Carsena oraz ból pleców od razu po przebudzeniu. To musiał być zły znak.

Wpadli tam w pośpiechu, dostrzegając zgromadzenie przy chacie przywódcy. Cała rodzina była w komplecie w dodatku kilka innych osób, które chyba ich odprawiały. Zbierali się do siebie. Idealne wyczucie czasu. Los się do nich uśmiechał tylko wtedy, gdy czekały kłopoty. Jak na złość.

Carsen skrzyżował spojrzenia z Omegą. Ignius poczuł, jak dreszcz przebiega po jego kręgosłupie. Coś było nie w porządku, był tego pewien. Srebrne oczy nie były łagodne, uspokajające, obrzucały go pogardą i winą. Gdyby tylko mógł, wyszarpnąłby się do przodu, by go zgarnąć sam na sam i uniknąć tego, co zaraz ma nastąpić. Nie chciał, by wyszło to na jaw przy tylu osobach. Jego najważniejsze kłamstwo. Obawiał się reakcji rodziców, spojrzenia matki, spojrzenia ich wszystkich, którzy byli przekonani, że ma problem z płucami. Okaże się, że Versa była w to zamieszana, że go broniła. Będzie tragicznie.

Carsen stanął tuż przed rudzielcem, nie zważając na warknięcie, które wyrwało się Vamoiowi na jego widok. Młodszy Alfa nawet na to nie zareagował, jakby go nie widział i nie słyszał. Lanly stanął nieco z tyłu, będąc czymś w rodzaju mentalnego wsparcia i zarazem hamulca, gdy sprawa zajdzie za daleko i jedynym rozwiązaniem może zostać ucieczka, gdziekolwiek będą w stanie pobiec.

— Naprawdę to zrobiłeś? — zapytał o dziwo tak spokojnie, że Lanly aż zmarszczył czoło. Był przekonany, że usłyszy zdecydowanie bardziej wkurzony ton od swojego brata.

Ignius nie odpowiedział, nie drgnął ani o milimetr, uciekł tylko wzrokiem, szukając Versy, ale ona była zdziwiona. Nie mogła mu powiedzieć, wierzył jej, więc jak mógł się dowiedzieć.

Lanly za to prześledził osoby zebrane nieopodal i spotkał Dozię, które pobierała wierzch swojej lewej dłoni i spoglądała wszędzie tylko nie w stronę młodych wilków. Chyba czuła się winna, że to przez nią Carsen się dowiedział.

— Czego chcesz od niego? — odezwał się Nett, robiąc krok do przodu, by wystąpić nieco przed brata. Carsen nie zmienił wyrazu swojej twarzy.

— Nie do Ciebie było pytanie.

— Ale ja zapytałem o coś Ciebie! — Mocniej zaznaczył słowo „ja".

— Raczej o nic, czego byście nie wiedzieli — powiedział, spoglądając na Igniusa, który odruchowo rozszerzył oczy — Chyba że, nikomu nie powiedziałeś...

Kraina Naszej Krwi | BOOK 3Where stories live. Discover now