Rozdział XXVII | Nie ty pierwsza i nie ostatnia

172 20 6
                                    

sierpień

Opuszczenie Raan przyszło im znacznie szybciej niż obstawiali przy początkowym planie. Krok mieli dynamiczny, a ciepło i dopisująca pogoda tylko wspierała tę wędrówkę. Annya odeszła bez słowa. Nie poświęciła ani minuty, by wrócić na pałac i poinformować o swojej małej wyprawie, której nie sposób, by sobie odpuściła. Ruszyła z Luno, nie zastanawiając się ani chwili, nie biorąc ze sobą żadnych potrzebnych rzeczy. Była przekonana, że mężczyzna podzieli się z nią tym, co przechowuje w swojej torbie w razie potrzeby. Nic więcej raczej nie musiała mieć przy sobie, bo oboje mieli coś, co pozwoli im na łatwiejszą wyprawę. Będą stosować sztuczki na miarę idealnego oszustwa i gorzkiej tajemnicy.

Kobieta rzuciła Raan tylko krótkie spojrzenie, gdy przekraczali granicę, zmierzając w kierunku północy. Nie był to wzrok smutku, nostalgii czy dumy. Spoglądała beznamiętnie, jakby nie darzyła tym miejscem takim samym uczuciem co przedtem.

Wilki obserwowałam, jak przywódczyni zostawia Raan za swoimi plecami. Nikt za nią nie wolał, nikt nie dopytywał. Nie mieli praw, by się tym interesować, tak samo obcym, z którym zmierzała. Być może byli zainteresowani, ciekawość zżerała ich od środka, ale nikt nie miał na tyle odwagi, by przekroczyć strefę taktu i wściubiać nos w prywatne życie Annyi.

Szli ramię w ramię, a gdy przed sobą mieli pasmo Gór Kłamstw, blondynka odetchnęła z ulgą. Nikogo nie powinni teraz spotkać na swojej drodze, bo nikt nie zapuszcza się na tutejsze ścieżki. Jeszcze przed wielką śnieżycą było to miejsce owiane nieprzyjemną legendą, a po niej stało się znacznie trudniejsze do przejścia. Wiele dróg zostało usypane gruzem, a szczyty w każdej chwili mogły przynieść zgubę wędrowcom, ponieważ lód, który znajdował się na ich czubkach, nie trzymał się już tak silnie jak kilkaset lat temu.

Może w normalnych warunkach Annya wcale nie czułaby ulgi. Byłaby przerażona myślą, że musi się wybrać właśnie tą drogą, licząc, że cudem przedostanie się żywa na drugą stronę. Przecież nikomu dotychczas się to nie udało. Góry należało obchodzić dookoła, by dostać się do linii brzegowej północnego morza. Teraz jednak spoglądała na tę sytuację zupełnie inaczej, bo wiedziała, że nie grozi jej nic poważnego ze strony natury. Świat nie jest w stanie jej skrzywdzić. Nie, kiedy miała Luno u swojego boku.

— Właściwie to czemu się nawet nie pożegnałaś? — zapytał, gdy zboczyli z wydeptanej ścieżki i wkroczyli do części pozbawionej wilkołaków.

Podobno. Zawsze istnieją jakieś szalone wyjątki.

— To nie byłoby pożegnanie. Raczej kłótnia i... niezrozumienie.

— Czyżby?

— Tak. On... był przerażony już wtedy, gdy nie wiedział, co mi się stało. Moja zmiana go odsunęła, chociaż gdzieś wewnątrz chciał czuć, że nadal mnie kocha. Ale kocha tamtą mnie, której już nie jest w stanie dostać — zamyśliła się przez chwilę, zerknęła w niebo pełne chmur — Bałabym się powiedzieć mu teraz prawdę. Stałabym się jeszcze większą wariatką, a poza tym nie mieliśmy na to tyle czasu, ile by potrzebował.

— Strach uczy. W strachu często łatwiej jest uwierzyć w pewne rzeczy.

— Chyba wolałabym, żeby nie zaczął wierzyć, że stracił mnie bezpowrotnie tego dnia, gdy zniknęłam. Bo... wydaje się ciężkie, bać się osoby, którą rzekomo się kocha.

— Skoro tak mówisz, to wciąż Ci zależy — zauważył i opuścił swoją chustę.

Pomimo upału, który buchał z każdej strony, nosił ją, by czasem nie dostrzeżono jego czarnych Signum ciągnących się również wzdłuż szyi.

Kraina Naszej Krwi | BOOK 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz