Rozdział XXV | Nie mieć świadomości, jak potraktowano naszą krew

238 23 28
                                    

Chłopak staje przed drzwiami i ręka zawisa mu w powietrzu, gdy ma zapukać. Waha się. Może lepiej byłoby się wycofać, uciec i zniknąć. Po co miałby tu przychodzić? Co tak naprawdę mu powie? Jaką wymówkę tym razem wyciągnie? Czego rzeczywiście chce od niego, że w takim pośpiechu się tutaj znalazł? Próbuje grać na dwa fronty, a może na żaden, ale nie wie, co jest z nim nie w porządku? Tak wiele pytań, żadnych odpowiedzi, a będzie ich tylko przybywać, jak drzwi się otworzą i będzie musiał mówić. Chyba że... nic nie powie. Gdyby udało się powiedzieć tak niewiele. Może wtedy poczułby się lepiej, swobodniej, a potem łatwiej byłoby mu rozpłynąć się w powietrzu. Gdyby nie musiał opowiadać, zwiedzać się i otwierać. Wtedy znacznie prościej będzie mu wyrwać się i obrać swój nowy cel.

Zapukał. Zebrał się w sobie i to zrobił. Z początku nie było słychać żadnego ruchu po drugiej stronie. Nie chciał wierzyć, że już się stąd zmyli, tak bez słowa. Właściwie, to by całkiem pasowało. On pozostawił Carsena bez najdrobniejszej informacji, czemu oni mieliby mówić cokolwiek?

Jednak coś usłyszał, a po chwili w drzwiach zastał Lanly'iego, który zlustrował Omegę od stóp do głów. W jego zapachu wyczuł, że nie jest tak, jak powinno, więc nie skomentował tego. Jedynie zapytał o to, co musiało paść. Ignius wiedział, a i tak nie był gotowy, bo nie miał pojęcia, jakiej odpowiedzi należałoby udzielić.

— Czego tutaj szukasz?

— Twojego brata — szepcze, bo słowa nie chcą opuścić jego ust z łatwością. Obawia się. Tego, jak będzie brzmieć, jak zostanie zrozumiany i w czy w ogóle ktoś się pokusi o zrozumienie szaleńca.

— Domyśliłem się, raczej nie przyszedłeś do mnie — fuknął i zabierał się, by pognębić Igniusa dalej pytaniami, ale inna ręka pojawiła w drzwiach, odsuwając Lanly'iego kawałek. Carsen wsunął się na pierwszy plan, postulująca beznamiętne spojrzenie rudzielcowi.

— Zostaw nas samych — rozkazał, a może poprosił. Trudno określić, co miał na myśli. Ton niczego nie zdradzał, ale młodszy brat wykonał to bez sprzeciwu. Coś mruczał pod nosem, ale nic więcej.

Carsen nie wpuścił Igniusa do środka. Opierał się obiema dłońmi o drzwi i przeszywał chłopaka na wskroś. Jego wzrok wędrował po całej twarzy Omegi, kilka razy zjeżdżając na szyję. Nie było wątpliwości, że wyczuwał na nim zapach Cherco. Musiał się w ten sposób dowiedzieć prawdy, więc pewnie już domyślał się, skąd na nim równie mocny zapach roggu. Nie była to wielka tajemnica, raczej rzecz do odgadnięcia.

— Czego chcesz ode mnie?

— Ciebie... — mruknął, robiąc krok do środka chaty.

— Jemu powiedziałeś to samo? Łatwowierny — prychnął, odsuwając się.

— To nie tak...

— A jak? Przychodzisz tutaj, jakby nic się wcześniej nie wydarzyło i wcale dwa dni temu nie zdecydowałeś się pozbyć się naszego szczeniaka.

Przygryzł wargę, na chwilę spuszczając wzrok. Nie musiał mu tego za każdym razem przypominać. Ta rana wciąż jest świeża, ale najwidoczniej jego również.

— Wiem, wiem, że to niedorzeczne... Ledwo co się na to zdecydowałem, potem poszedłem z nim do łóżka, żeby mieć znak, a teraz przychodzę tutaj, żeby przespać się z tobą i...

— Przyszedłeś, żeby...? — Nie dokończył, bo słowa ugrzęzły mu w gardle. Zmarszczył brwi i lekko zmrużył oczy — Co z tobą jest nie tak, co się dzieje?

Ignius zaczyna się śmiać. To niepokoi Carsena jeszcze bardziej.

— A co jest w porządku? — prycha, a w kącikach zbierają mu się łzy, które wypływają wraz z następnymi słowami — Jestem chodzącym przykładem porażki...

Kraina Naszej Krwi | BOOK 3Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum