Rozdział XVII | I jak głęboko sięgały duszy jego winy

182 24 11
                                    

sierpień

Wspólne polowanie to nie tylko rodzaj zadbania o pożywienie i nie wydawanie złota na kupno już przygotowanego posiłku, czy składników; ale to także forma relaksu, odcięcia się na pewien moment od domu i gęstej atmosfery. Po incydencie w Kruchowisku Leon jeszcze negatywnie spoglądał na Revana, obwiniając go o każdą możliwą rzecz. Na dzieci rzadko kiedy spoglądał, wcale nie zrobił się bardziej troskliwy, po prostu doszły mu następne powody, by emanować nienawiścią w stronę Alfy.

Złoto zajęło odpowiednie miejsce w grocie nieopodal ich chaty. Tam zawsze ukrywali łupy na okres kilku miesięcy, dopóki sprawa nie ucichła. Trzymanie tego w domu, nie wróżyło nic dobrego i mogło tylko przyciągać kłopoty.

Jill miał suszoną głowę o ten wybryk, który mógł się skończyć tragicznie, ale Wąż nie potrafił długo się gniewać o coś takiego. Zawsze wtedy stawiał siebie na miejscu chłopaka, wyobrażając sobie swoje młodzieńcze lata, gdzie nie miał nikogo, kto mógłby uratować go przed złymi wyborami. Te dzieciaki miały dobrze, nie musiały w pełni polegać tylko na sobie samym, a nawet mogli rozłożyć siły wzajemnie, jeżeli nie chcieli chwytać się pomocy ze strony rodziców.

Co prawda Leo mało przyczynia się do jakiejkolwiek pomocy, ale był. Nie można było mu zarzucić, że go z nimi nie ma, że nigdy nie dorastali ze swoją matką. Może i w żaden sposób nie okazywał takiej miłości, jakiej by od niego chcieli, a wręcz przeciwnie tylko ich od siebie coraz bardziej odsuwa, to nie da się ukryć, że wciąż był ich matką, którą siłą rzeczy dążyli jakimkolwiek uczuciem. Mogli się wzbraniać i kłamać, zapierać nogami i rękoma, ale prawdą było, że zawsze gdzieś przebija się to upragnione uczucie.

Revan nie lubił tego przyznawać. Miał ochotę odciąć sobie język, jeżeli kiedykolwiek opuściłoby to jego usta, ale nie musiał tego mówić. Mógł trzymać to w swojej głowie jako największą karę. Czy chciał, czy nie... uczucie względem wilka, który był jego ojcem gdzieś w nim tkwiło. Głęboko i najlepiej zniszczyłby je w zarodku, ale nie potrafił. Mógł go nienawidzić, patrzeć, jak cierpi, jak pożera go Czarna Śmierć bez większego wzruszenia, ale sam fakt, że nie mógł dla niego być prawdziwym rodzicem, zostawiło na nim ślad. Dlatego tak łatwo było zrozumieć swoje dzieciaki, które podobne uczucie nosiły do Leona. Z jedną różnicą: Leon nie zostawił ich, nie zniknął, wybierając kogoś innego.

Mógł. Nic nie stało na przeszkodzie, by okazał trochę asertywności i walczył z więzią, którą Revan na nim wymusił. Nikt nie zakazywał mu walczyć, by pozostać z Collenem i córką. Wtedy Lossie i Jill nie przyszliby na świat, mógł poprowadzić swoją drogę inaczej, gdyby się nie bał, gdyby chociaż przez chwilę nie był tym typem Omegi, który należy kontrolować, by normalnie funkcjonowała.

Zawsze miał możliwość zadecydować o własnym życiu, trochę się o nie postarać, a nie czekać, aż rozwiąże się samo i ktoś pod nos podsunie mu pomoc. Nie w tych czasach i na pewno nie z Revanem.

Polowanie trwało ślimaczym tempem. Wąż rozkoszował się każdą chwilą na świeżym powietrzu i dotykiem łuku, kiedy mógł celować w uciekające sarny i jelenie. Dźwięk świstu zostawiał gęsią skórkę, aż do momentu, gdy zgiął się w pół, nie mogąc złapać oddechu.

Upuścił sprzęt, padł łomotem na kolana, dłonie przyciskając do klatki piersiowej, a gardło usilnie próbowało pochwycić jakiekolwiek powietrze. Zaczął się dusić, a chwilowa panika w oczach przeobraziła się w zrozumienie, które zmartwiło go jeszcze bardziej. Początkowo młodzi w ogóle nie zorientowali się, że coś się dzieje. Dopiero gdy kolejne strzały nie śmigały im po niebie, spojrzeli w stronę, gdzie powinien stać ich ojciec i wypatrywać kolejnego celu.

Pierwsza była Lossie, która rzuciła się pędem w kierunku Revana, myśląc, że ktoś go zranił i będzie musiała szybko go opatrzyć. Jednak gdy podbiegła nie widziała i nie czuła żadnej krwi. Mężczyzna był cały, ale ciało drżało niewyobrażalnie. Oparł się na córce, skupiając się, by nie tracić cennego tlenu, którego płuca nie chciały przyjmować. Serce biło mu jak oszalałe. Czuł swój puls w każdej części ciała, jak bębni w krtani, skroni, dłoniach... wszędzie, rozpalając jego żyły.

Kraina Naszej Krwi | BOOK 3Where stories live. Discover now