♡𝓸𝓷𝓮♡

911 47 13
                                    

Siedząc w jednym z pobliskich barów obserwował jak zespół przygotowuje się do występu, a siedzący na krześle wokalista rozgrzewa swój głos. Zawsze siadał w nieco mniej widocznym miejscu, by nie było zbyt oczywistym, że przychodzi tu tylko i wyłącznie dla znajdującego się na scenie chłopaka. Zamówił póki co jedno piwo, które sączył od prawie pół godziny oczekując występu zespołu. W końcu z głośników rozbrzmiała muzyka, a siedzący przy mikrofonie chłopak poprawił się przygotowując do pierwszego utworu. San od razu poznał, że jest to cover. Podparł się na dłoni wsłuchując się uważnie w głos wokalisty. Mimo że piosenka nie była jego, bardzo dobrze wpasował w nią swój wokal.

Love me or leave me, bo taki tytuł nosiła piosenka, sprawiała, że San czuł się, jakby słuchał chłopaka po raz pierwszy, mimo że przychodził tutaj od ładnych paru tygodni. Właściwie zawsze miał podobne uczucie. Nie tylko lubił jego głos, ale także podziwiał jego urodę. Jego włosy, w porównaniu do tych ciemnych z zeszłego piątku, teraz miały odcień błękitu, który magicznie mienił się w świetle reflektorów zamocowanych nad niewielką sceną. Delikatnie tupał nogą w rytm śpiewanej przez chłopaka piosenki wpatrując się w ruch jego warg, wsłuchując się przy tym uważnie w słowa. Zastanawiało go, czy był jedynym, który przychodząc tu był zachwycony talentem i urodą młodego wokalisty. Oczywiście, większość zgromadzonych tu ludzi przychodziła w towarzystwie, by po prostu że napić. Nie zwracali zbytnio uwagi na scenę, niektórzy nawet patrzyli krzywo w jej kierunku uważając, że muzyka przeszkadza im w rozmowie.

Noga chłopaka również lekko podrygiwała, gdy śpiewał. Widać było po nim, że cieszy się, że tam jest i lubi to robić. Gdy muzyka ucichła, schylił się, by sięgnąć po butelkę z wodą. Napił się, po czym przeszedł do następnego utworu. A San cały czas mu się przyglądał zafascynowany.

Momentami za bardzo wybiegał w świat wyobraźni, przez co karcił się pod nosem. Tak naprawdę nie musiał pozostawać w cieniu, jeśli tylko chciał, mógł podejść, zagadać, a może nawet zaproponować kilka spotkań. Za bardzo jednak bał się rezultatu. Jeżeli chłopak nie odrzuciłby go na starcie, Sanowi zaczęłoby zależeć, a także przywiązałby się do niego pragnąc jego bliskości. Z kolei jeśli jakimś cudem wokalista odwzajemniłby to uczucie, oznaczałoby to pewne trudności, których San za wszelką cenę chciał uniknąć.

Czas artysty na scenie dobiegł końca i wraz z zespołem zaczął się pakować. Dla Sana było to za krótko i nie chciał jeszcze wracać do domu. Chciał jeszcze posłuchać jego głosu, pomarzyć. Nawet nie skończył pić swojego piwa. Nie trudno było się domyślić, że raczej za nim nie przepada. Zamówił je tylko po to, by jakoś zająć swoje usta, gdy oczy i uszy delektowały się wspaniałym występem.

Gdy scena się zwolniła, przyszła pora, by zebrał się i ruszył w drogę powrotną do domu. Nie chciał, ale nie miał już nic do roboty w barze.

Wychodząc na zewnątrz poczuł zimny powiew wiatru, który po zmroku zdecydowanie bardziej dawał o sobie znać. Droga do domu była prosta, wystarczyło wsiąść w odpowiedni w autobus, który zabierał go prosto pod blok. O tej godzinie nie musiał natomiast martwić się o brak miejsca, czy tłumy, przez które musiałby się martwić o dostęp do powietrza. Ta godzina była "bezpieczna", jeśli chodzi o podróże autobusami.

Wtargał się na drugie piętro szukając w kieszeniach kluczy. Był pewien, że miał je w kurtce, ale jak się okazało znalazł je dopiero w ostatniej przeglądanej przez siebie kieszeni. Dziwnym trafem tak było zawsze. Może ktoś przekładał mu je, kiedy nie patrzył? Nie wiedział, ale nie zamierzał się tym przejmować.

Ledwie zdążył włożyć klucz do zamka, a usłyszał szczekanie, na co uśmiechnął się pod nosem. Otworzył drzwi schylając się do małego maltańczyka, który przybiegł go przywitać.

- Lily - przywitał się drapiąc zwierzę za uchem - Stęskniłaś się? - odpowiedzią był mokry język pupila, który zaczął lizać go po całej twarzy - No już, już. Starczy tych czułości.

Poza psem, w domu nie było nikogo. San przywykł do tego, choć skrycie miał nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni. Nie chciał każdego dnia wracać do pustego mieszkania będąc zdanym tylko i wyłącznie na swoje nudne towarzystwo. Potrzebował, przyjaciela, szczęścia, miłości. Jeden mały piesek nie był w stanie mu ich zapewnić...

Westchnął cicho i zabrał z półki smycz, na której widok pies zaczął kręcić się wokół niego i skakać mu po nogach. Spacery były ich tradycją, ani razu nie odpuścili sobie wieczornego wyjścia do parku. Dla Sana było to dobrym orzeźwieniem na koniec nudnego dnia. Natomiast dla suczki była to rozrywka, której brakowało jej przez cały dzień siedzenia w domu. Oboje byli poniekąd samotni, to trzeba było przyznać.

Powoli zapadał zmrok, ale to nie przeszkadzało im w spokojnym spacerowaniu wokół parku niedaleko domu. San lubił mówić do Lily, nawet jeśli ta nigdy mu nie odpowiadała. Miał wrażenie, że zwierzę rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny i zawsze poprawiała mu humor.

- Myślisz, że w końcu to minie, Lily? - westchnął widząc, że w pobliżu nie ma nikogo. - To męczące. Każdy może marzyć, ale na co marzenia, jeśli nigdy się nie spełnią? Poza tym, mógłby uznać mnie za wariata, jak mój ojciec...

Suczka oczywiście nie zrozumiała o czym mówił, ale słysząc jego głos odwróciła się do niego i podeszła domagając się pieszczot. San uśmiechnął się delikatnie, dziękując niebiosom, że przynajmniej zasłużył sobie na taką przyjaciółkę. Uważał ją za najcenniejszy skarb i za nic nikomu by jej nie oddał. Jego życie bez niej straciłoby sens.

- Myślę, że po prostu powinienem spojrzeć prawdzie w oczy - powiedział drapiąc psa pod brodą - Kto wie, co przyniesie jutro...

Pospacerowali jeszcze kawałek, po czym zawrócili kierując się w drogę powrotną do domu. Słońce już dawno zaszło, a na ulicach jasno świeciły latarnie pomagając dostrzec cokolwiek w ciemności. San wbrew pozorom lubił tę okolicę. Nie była najczystsza, czy bogata, ale była w miarę spokojna i otaczali go serdeczni ludzie. Często uważał nawet, że w okolicy jest znany tylko przez Lily, bo wielokrotnie zatrzymywały się przy nim dzieci, a nawet dorośli, z pytaniem, czy mogą pogłaskać pupila. Dlatego suczce nigdy nie brakowało czułości ani atencji. Była w tej okolicy główną atrakcją.

Wchodząc do mieszkania odetchnął zmęczony odpinając smycz i zdejmując kurtkę i buty. Jedyne o czym marzył to ciepła pościel i spokojny sen, by następnego dnia jak zawsze obudzić się wcześnie rano, by iść do pracy.

Gdy w końcu ułożył się wygodnie, minęła 23:00. Wpatrywał się chwilę w sufit, dopóki nie poczuł ciężaru w nogach. Przeniósł wzrok na puchatą białą kulkę, która skradała się w jego stronę, by otrzymać porcję pieszczot na dobranoc. San uśmiechnął się pod nosem przyciągając pieska do siebie i wtulając w siebie ufnie. To również było częścią ich rutyny. Był to moment, w którym San tęsknił za bliskością drugiej osoby i marzył, by w końcu odnaleźć szczęście. Nieważne ile razy już przez to przechodził, każdego wieczora po jego policzku spływała pojedyncza łza wyrażająca ból samotności. Nawet Lily nie mogła mu w tym pomóc.

...

a/ Uznałam, że robocik się kończy, a pierwszy rozdział w sumie i tak jest nudny, więc co mi tam.

Witam w kolejnej pracy! Mam nadzieję, że taki luźny poniekąd fanfik przypadnie wam do gustu^^

Our Heartbeat • Woosan ✓Where stories live. Discover now