Rozdział 10 (część 1)

25 4 26
                                    


Lemedi rzuciła na stół stos podręczników do zielarstwa, a Hakim aż się wzdrygnął.

– Po co ci to?

– Nie pytaj – odparła, przerzucając strony. Hakim tylko wzruszył ramionami i wrócił do wypełniania notatek z eksperymentów. Mieli akurat dość długą przerwę, by Lemedi zdążyła sprawdzić gatunek rośliny, której liście dał jej przedwczoraj Tivan. – Pamiętasz tego gościa, który przyszedł tu kilka dni temu?

– Taaa. Tivan jakiśtam.

– Milyus.

– Żartujesz! To jest ten słynny Milyus? Jedyny uczeń Farita Halimara? I poprosił cię o przysługę?

– Tak. W dodatku pomaga mu też Sahiid. – Zamknęła z hukiem atlas, bo nie znalazła ani jednej podobnej rośliny. Przysunęła do siebie kolejny, dwa razy grubszy od poprzedniego i z ciężkim westchnieniem zaczęła go kartkować.

Wczoraj zbadała znalezioną w fabryce ramadin i nie odkryła w niej żadnych trujących właściwości. Wieści o kolejnej śmierci Węgielnika mocno ją zaniepokoiły, dlatego przekopywała się teraz przez góry różnorodnych atlasów, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje na temat drugiej rośliny. Wcześniej udawało jej się odpychać od siebie strach o to, że może być następną ofiarą trucicieli, ale nie mogła się dłużej oszukiwać. Musiała z Tivanem jak najszybciej doprowadzić sprawę do końca, choćby miała się włamywać po nocach do kolejnych fabryk.

Dodatkowo jej nastroju nie poprawiały myśli o Sahiidzie. Od pierwszego spotkania sześć dni temu nie miała okazji poważnie z nim porozmawiać. Biura w fabryce też musieli sprawdzać w kompletnym milczeniu, więc była skazana na niewygodną ciszę, gdy przetrząsali jakieś nic nie znaczące papiery, które musiała czytać, bo Sahiid nigdy nie nauczył się czytać w pełni szybko i sprawnie. Kiedy jeszcze byli razem, nie przeszkadzało jej to, ale teraz jego nawet najdrobniejsze dziwactwa doprowadzały ją do szału. Łatwiej było jej się na niego irytować niż przyznać przed samą sobą, że wciąż za nim tęskniła. Chociaż minął rok od kiedy ją bez słowa zostawił, wciąż nie mogła się z tym pogodzić. Dlatego to, co powiedział jej, zanim przedwczoraj odszedł, wstrząsnęło nią do głębi i cały czas odtwarzała sobie w głowie jego słowa.

– Nie mogłaś odmówić? – dopytał Hakim. – Powiedzieć Tivanowi, że nie chcesz mieć do czynienia z Sahiidem?

– Nie. To zbyt ważna sprawa, bym grała biedną, porzuconą dziewczynkę. – Lemedi przestała kartkować atlas. – Pozostali na mnie liczą, a tymczasem ja wciąż nie mogę znaleźć nazwy tej przeklętej rośliny. – Uderzyła dłonią w stół, ale wcale nie pomogło jej to dać ujścia zbędnym emocjom.

– Daj mi to. – Hakim delikatnie rozluźnił jej dłoń, w której zaciskała liść. – Nemene, la viini – powiedział po etimińsku, z prawie niesłyszalnym akcentem. „Odpocznij, mój skarbie." Kiedy ją poznał, zaczął uczyć się etimińskiego i przez ten rok zrobił niesamowicie duże postępy.

Zabrał jej liść i przysunął do siebie atlas. Ze spokojnym wyrazem twarzy przerzucił kartki na początek i zaczął jeszcze raz dokładnie przeglądać wszystkie rysunki.

– Nie jesteś biedną, porzuconą dziewczynką. Czujesz się zdradzona i oszukana. Właśnie dlatego powinnaś wytłumaczyć tę sprawę z Sahiidem. Jest ci winien wyjaśnienia, na Rehnara.

– Mam do niego podejść i od razu zarzucić go pytaniami w stylu: hej, dlaczego stchórzyłeś na plany o ślubie i wyniosłeś się bez słowa? – prychnęła Lemedi.

– Bardziej: zraniło mnie to, co zrobiłeś, ale chciałabym poznać twoje powody. Nie zabrzmi jakbyś go oskarżała.

– Przecież właśnie to planuję zrobić.

SercoszybkiWhere stories live. Discover now