Rozdział 1

229 27 63
                                    

Osiemnasta wydawała się dziwną porą na spotkanie w domu, gdy większość mieszkańców Lahar wolała wybrać się na spacer, jednak Tivan bez narzekania kazał się zawieść dorożkarzowi w okolice mieszkania Zoren. Przybył na miejsce dokładnie dwadzieścia minut przed jej śmiercią, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedział.

Wysiadł z dorożki i przygładził lekko pogniecioną koszulę, której nie chciało mu się zmieniać przed wyjściem, mimo usilnych próśb służącej. Na nogach dalej miał spodnie i buty do jazdy konnej, ale wiedział, że Zoren nawet się tym nie przejmie.

Minął przydomowy ogródek, w którym rosły wyschnięte kikuty roślin i ruszył do drzwi kamienicy. Zoren mieszkała w ładnej, ale skromnej dzielnicy, bez przepychu drogich butików i wyrafinowanych kawiarni. Nawet, gdy jej ojca wybrano na gubernatora po śmierci poprzedniego, Zoren nie przeniosła się ani do pałacu ani do lepszej dzielnicy po prawej stronie rzeki. Nie lubiła tych wszystkich pozorów wyższych klas Lahar, więc zrezygnowała z nich. Tivan wiele by dał, by mieć ten sam luksus.

Otworzył drzwi i zatrzymał się w progu, przepuszczając mijającą go parę. Kobieta wyprowadziła na zewnątrz słaniającego się mężczyznę. Zdusiła płomienie buchające jej z rąk i przytrzymała swojego partnera, gdy zadrżał w jej objęciach. Wolnym krokiem ruszyli ulicą jak gdyby nigdy nic.

„Nie mają wstydu." Tivan zmełł w ustach przekleństwa, jakie cisnęły mu się na widok współbraci z jego klanu tak jawnie wykorzystujących ciepłowców na ulicach. Nie sprzeciwiał się, gdy Sercoszybcy używali ciepłowców do walki, do polityki, ale coś takiego wzbudzało w nim obrzydzenie. Jeśli ten facet chciał się pomodlić, to mogli po prostu zrobić to w świątyni!

Poszedł po schodach na trzecie piętro, do mieszkania Zoren. Otworzyła mu z zaniepokojonym wyrazem twarzy i szybko wpuściła do środka.

– Twoja wiadomość wydała mi się nadzwyczaj lakoniczna. – Zdjął czapkę i uścisnął jej prawą rękę.

– Nie spodziewałam się, że tak szybko odpowiesz. Napijesz się czegoś?

– Wystarczy herbata. – Sam poszedł do salonu, podczas gdy Zoren zajęła się przygotowywaniem mu herbaty. – Zaciekawiło mnie, co takiego odkryłaś! – zawołał do niej, siadając na poduszkach rozłożonych pod ścianą. – Nie mogłem czekać.

– Moje odkrycie dotyczy ostatnich wydarzeń w Lahar. – Zoren wróciła do salonu, niosąc dwa kubki z herbatą. Postawiła je na niskim stoliku przed Tivanem. – Słyszałeś o tym Węgielniku, który wbiegł w tłum, pokryty własnym węglem?

– Coś mi się obiło o uszy. Podobno sam się podpalił.

– Tak. Nie wydało ci się to dziwne? – Zajęła miejsce na poduszkach obok niego i podciągnęła poły długiej, luźnej sukni sherih, by móc skrzyżować nogi w kostkach.

– Cóż, Zoren, gdybyś spędzała z Sercoszybkimi tyle czasu, co ja, nic by cię nie dziwiło.

– W takim razie dobrze, że nie jestem tobą – skwitowała, upijając łyk herbaty. Oparła plecy o ścianę. – Po tym incydencie zaczęłam drążyć. Trafiłam na wzmianki o truciźnie wykorzystywanej przeciwko Sercoszybkim, zabijającej w spektakularny sposób.

– Trucizna? Na Sercoszybkich? – Tivan poczuł ściśnięcie żołądka na myśl o czymś takim. To brzmiało zbyt strasznie, by mogło być prawdą.

Zbyt niebezpiecznie.

A Tivan znał tylko jedną strategię, gdy miał do czynienia z niebezpieczeństwem.

Drwił sobie z niego.

– Chyba żartujesz. – Parsknął. – Chcesz o tym napisać jakiś wielki artykuł? – Uniósł brwi.

SercoszybkiWhere stories live. Discover now