12. Więcej czerwieni

3K 183 66
                                    

dla wszystkich Misiów Pysiów



     – To było niezłe, Granger.


     Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować - powiedzieć coś, mrugnąć, krzyknąć, a nawet otworzyć usta, już wirowała, żeby za kilka sekund znaleźć się na jednej z ulic Hogsmeade, gdzie aktualnie panował chaos. Minęła kolejna chwila, a obok niej pojawili się Ron i Markus. Na tego drugiego spojrzała uważnie, ale on wzruszył tylko ramionami i pobiegł do przodu, chcąc odeprzeć atak. Nie, pomyślała, gdyby to rzeczywiście był Malfoy, na pewno nie szedłby w sam środek walki z jego koleżkami. A jeśli...

     Zielony promień świsnął jej obok ucha.

     – HERMIONA!

     Kobieta drgnęła i spojrzała w kierunku źródła dzikiego wrzasku. Markus stał, sapiąc lekko i patrzył na nią z taką dezaprobatą i naganą, i... czymś jeszcze, czego nie mogła wywnioskować z jego napiętych pleców. Otrząsnęła się, złapała mocniej różdżkę i pobiegła w stronę mężczyzny, który ewidentnie na nią czekał.

     – Na Merlina, stój tak dalej, a sam cię zabiję – ostrzegł warknięciem, łapiąc ją mocno za rękę i pociągnął do przodu.

     Nie, to na pewno nie jest Malfoy. On by mnie nigdy nie dotknął! – stwierdziła, ale za chwilę musiała sobie darować wszystkie refleksje i rzucić się całą sobą w wir walki, by uratować aktualnie znajdujących się w miasteczku ludzi. Pech chciał, że z tego, co wiedziała, pojawiło się tu dzisiaj kilkoro uczniów Hogwartu, mimo że nie był to weekend. Hermiona obiecała sobie, że jak tylko wróci z akcji, utnie sobie miłą pogawędkę z Minerwą McGonagall.

     Czerwony promień śmignął przy biodrze, a czarnomagiczna klątwa omsknęła się o jej szatę, rozcinając ją. Zapach spalonej tkaniny podrażnił nieprzyjemnie nozdrza, w oczach za to pojawiły się też pojedyncze łzy. Spojrzała szybko na właściciela zaklęcia i sapnęła lekko. Zmieniła ustawienie ciała, stanęła na szeroko rozstawionych, ale giętkich nogach i rzuciła pierwszą klątwę. Barczysty śmierciożerca oceniał jej umiejętności przez pierwsze minuty, zgrabnie odbijając lecące w jego stronę czary, a Hermionie zdawało się, że nawet się przy tym nie zmęczył. Na szczęście w pojedynkach była całkiem niezła, na swoją kondycję również nie miała co narzekać, więc lawirowanie między walczącymi i ciągłe wymienianie się zaklęciami jeszcze jej nie przeszkadzało.

     Aurorzy zawsze byli na straconej pozycji i coraz bardziej się o tym przekonywała. Walcząc, musiała rozglądać się asekuracyjnie na boki, bo zamaskowane postacie miały zdecydowaną przewagę. Ich było może siedmioro, a śmierciożerców jakaś piętnastka. Nie mogli używać zaklęć niewybaczalnych, najlepiej, gdy łapali ich wszystkich żywych, ale nikt nie myślał o tym, że atakujący wcale nie grają według zasady fair play. Kątem oka dojrzała, że Markus walczy z trzema na raz, ale że nieźle mu szło, wróciła spojrzeniem do swojego przeciwnika. Jakiś cichy głosik w jej głowie zastanawiał się, jak to możliwe, że mimo tylu aresztowań, które sugerowały same sukcesy, wciąż było mnóstwo śmierciożerców? Jakim sposobem...?

     W ostatniej chwili padła na kolana i przeturlała się o parę metrów w prawo, gdy śmiercionośny promień poszybował w jej stronę. Nie była pewna, czy zdołałaby go zatrzymać, a wolała nie ryzykować. Wystający kamień rozdarł szatę w nowym miejscu, zahaczając o delikatną skórę, przez co syknęła z bólu. Zaraz jednak wstała i sprężystym krokiem weszła znów w centrum walki. Udało jej się zedrzeć białą maskę, ukrywającą twarz na oko czterdziestoletniego mężczyzny. Szarpana blizna na policzku tworzyła odpychające wrażenie.

Na powrót GrangerDove le storie prendono vita. Scoprilo ora