1

7 0 0
                                    

Kilka dni przed rozpoczęciem studiów poszłam na spotkanie integracyjne ze swoją grupą. To właśnie tam poznałam Krzycha. Towarzyszył naszej nowej koleżance. Szybko złapaliśmy wspólny język. To właśnie on został moim najlepszym przyjacielem i to właśnie on wciągnął mnie w świat głupich gierek.

Miałam ścisły i analityczny umysł, lubowałam się w tym, czym zajmowali się faceci. Oczywiście, lubiłam dobrze wyglądać, przecież nie byłam nerdem w związanych włosach i okularach. Wręcz przeciwnie, mogłam cieszyć się długimi, ciemnymi włosami, dobrą figurą i dużymi, czekoladowymi oczami. Ale nie nakładałam zbyt dużej ilości makijażu, czuprynę wolałam przykryć czapką albo chustką. Po prostu moje zainteresowania nie kręciły się wokół takich spraw. Właśnie dlatego od czasu do czasu lubiłam kupić sobie oranżadę, trochę przekąsek i zniknąć przed ekranem komputera w towarzystwie padów i fikcyjnej rzeczywistości z głupich gierek. Dodatkowo podziwiałam graficzne wykonanie tego świata, bo przecież to był mój największy konik. Było coś, co absolutnie jarało mnie w dobrze zrobionej kreacji wizualnej i sprawiało mi to satysfakcję. Nawet jeśli czasem przerastało moje umiejętności.

Krzychu był dobrą osobą. Był naszym śmieszkiem. Mogłam zwrócić się do niego z każdą sprawą, a on zawsze mi pomagał. Często u nas nocował, bo graliśmy razem. Zawsze w to samo, by było nam raźniej. Nawet pracowaliśmy w jednej kawiarni i klienci go uwielbiali. Miał gadane, był stanowczy i dobrym humorem rozbrajał najbardziej nadąsaną osobę. Poświęcał na granie więcej czasu niż ja, bo ja starałam się być też wyśmienitą studentką. To był trzeci rok, musiałam skupić się na zbliżającej się obronie licencjatu. Ale w wolnych chwilach śledziłam poczynania z fikcyjnego świata. Tylko nie miałam ich zbyt wiele.

Dlatego, że Marcin zaczął się staczać. Sama nie wiem, co czułam. Obrzydzenie? Bezsilność? Przerażenie? Cała ta sytuacja wiele mnie nauczyła. Może zbyt wiele. Pokazała mi, że nawet najbardziej perfekcyjna rodzina ma swoje wady. Nie miałam o tym pojęcia, bo żyłam w bańce, która miała mi zapewnić bezpieczeństwo. Ale to się skończyło i musiałam zmierzyć się z nieznanymi mi dotąd uczuciami i wydarzeniami.

Jak mogłam nie przewidzieć tego, że mój ukochany braciszek wpakuje się w takie gówno? Czy za mało się starałam? Owszem, rzadko bywałam w mieszkaniu. Spędzałam czas na uczelni i w pracy, wpadając tylko po to, by coś szybko zjeść, nieco posprzątać i trochę pospać. Marcin rzucił studia i znalazł pracę w pizzerii na obrzeżach miasta. Również spędzał tam wiele czasu, ale nie był szczęśliwy. Nic nie mówił, a ja nie pytałam. Chociaż może powinnam. Pewnego wieczoru wrócił kompletnie pijany. Ledwo wylazł z taksówki. Obserwowałam to z okna, czując jak bije mi serce i nie wierząc w to, co widzę. Marcin pod wpływem? Jak on nawet szampana nie pił na rodzinnych imprezach. Westchnęłam tylko, ubrałam bluzę i zeszłam na dół, położyłam go do łóżka, o nic nie pytając. Może miał kiepski dzień. Przecież jedna taka akcja o niczym nie świadczy.

Ale na jednej się nie skończyło. To weszło mu w nawyk. Okazało się, że pracuje z naprawdę kiepskimi ludźmi. Jeden był gorszy od drugiego. Faceci z wyrokami, którzy musieli złapać jakąkolwiek fuchę, by nieco stanąć na nogi, kelnerki z dziećmi, które miały ledwo tyle lat, co ja i szef, który miał wyjebane i kompletnie nie interesował się lokalem. Nie miałam nic przeciwko pracy w gastronomii, ale mój brat tam nie pasował. Próbowałam namówić go na zmianę, może załatwiłabym mu coś u siebie, ale według niego „przesadzałam i oni wcale nie byli tacy źli". Może oceniałam ich pozornie, ale nie podobało mi się to. Ciężko, bym przyklaskiwała temu, by Marcin wracał do domu pijany, z każdym razem coraz bardziej.

Aż w końcu przestał tam pasować. Stracił tę pracę, więc załamany siedział w mieszkaniu i pił do lustra. Mi także kończyła się siła. Prosiłam, błagałam, groziłam, ale wszystko na nic. On zaglądał do kieliszka zbyt często i zbyt intensywnie. Zastanawiałam się kiedy trafi mnie szlag i wyrzucę go z mieszkania. Ta chwila zbliżała się nieubłaganie, jak meteoryt w stronę Ziemi czy jakiejkolwiek innej planety. Im on więcej pił, tym ja więcej czasu spędzałam zamknięta w sobie, grając w coraz bardziej pojebane gry.

Lubiłam to, bo grając nie musiałam myśleć. Nie musiałam przejmować się szajsem w który sam się wpakowałam. Owszem, mogłabym kopnąć go w dupę i zacząć od nowa, ale nie robiłam tego, bo? No właśnie, nie wiem dlaczego. Kończyła mi się cierpliwość i jego dni w tym mieszkaniu były policzone. Zaczęłam trzeci rok studiów i musiałam skupić się na czymś więcej niż gnicie w czterech ścianach i zamartwianie się jak dużo musi wypić, by dzisiaj zasnąć przy stole.

Nie będę go zbierała do kupy. Zwykle tak myślę, a o trzeciej nad ranem ciągnę go do łóżka, by zasnął jak człowiek. Frajerka.

W niektórych momentach mam przebłyski szacunku do samej siebie i robię sobie wyrzuty. No bo przecież jestem ładna, a tak marnuję życie. Zamiast szukać poważnej pracy, robię ludziom kawę. Zamiast żyć – egzystuję. Po takiej sesji plucia sobie w brodę, biorę kąpiel i wstrzymuję gorzki płacz, a potem wcieram odżywkę w długie włosy, wklepuję krem pod oczy z ciemnymi tęczówkami i udaję, że jest okay i że w ogóle to pozbieram się jutro.

Ale przecież jutra nie będzie.

JUTRA NIE BĘDZIEWhere stories live. Discover now