12

5 0 0
                                    

Nazwać kolejne siedem tygodni szaleństwem to jak nie powiedzieć nic. Więc tak wygląda niebo. Wstawanie o ósmej, wspólne śniadania, mnóstwo miłości, kawy i dobrego jedzenia, praca (która szła mi jak po maśle - tyle miałam w sobie optymizmu i radości), leniwe popołudnia, kilka turniejów w grze, wieczorne wyjścia, spacery, długie rozmowy i jeszcze dłuższe wieczory, pełne seksu, najlepszych doznań i w końcu sen, spokojny i wystarczający. Byłam absolutnie zakochana w tym człowieku. Odkrył prawdziwą mnie. Taką, o której nawet ja nie miałam pojęcia. Tak mnie zmotywował, że mogłabym zdobywać najwyższe szczyty tego świata. To było po prostu piękne. Nie dało się tego opisać. Nie byłam pewna, czy czułam się tak kiedykolwiek w swoim życiu. Byłam tak cholernie wdzięczna samej sobie, że postanowiłam zmarnować kilka miesięcy na tę głupią grę, bo dzięki niej poznałam człowieka, z którym wszystko wydawało się takie... Dobre, piękne i intensywne.

Jemu też to służyło. Dostał nową pracę i miał zacząć we wrześniu. Widziałam jego uśmiech każdego ranka – bo budził się zawsze przede mną – i to wynagradzało mi wszystko – dzielące nas kilometry, różnicę wieku i inne życiorysy.

Po prostu chciałam, by to trwało wiecznie. By było tak już do końca naszych dni.

Ale jak wiemy – każda bajka ma swój koniec.

A to nie było zwykłe zakończenie tego niezwykłego romansu.

To była prawdziwa katastrofa.


Niestety musiałam wrócić do Wrocławia i swojego szarego, zapracowanego życia. Obronę miałam wyznaczoną na drugi tydzień września, wróciłam do miasta pod koniec sierpnia i siłą skoncentrowałam się tylko na tym. Chciałam pójść również na magisterkę, więc nie miałam czasu na głupie błędy. Wstrzymałam przyjmowanie nowych zleceń do czasu egzaminu i zajęłam się nauką. Zupełnie nie logowałam się w grze, bo nie chciałam marnować czasu.

Nadal rozmawiałam z Kubą wieczorami, ale to wszystko nagle jakby ostygło. Nawet było mi przykro, ale tylko przez krótki moment. Przecież nikt z nas nie powiedział, że to ma być poważny związek. Zakochałam się, owszem. Ale przecież to o niczym nie świadczyło. Przełknęłam więc ten dystans i starałam się chociaż być jego koleżanką.

Nie stresowałam się obroną. Miałam to wszystko w małym palcu, więc ta piątka po prostu należała mi się jak psu buda. I tak było. Obroniłam się na piątkę. Tak bardzo cieszyłam się, że mam to za sobą i mogę ruszyć dalej! A miałam do tego całe pokłady sił, które dał mi Kuba.

- Jestem z ciebie taki dumny. – Krzychu wyściskał mnie.

- Dzięki. – zaśmiałam się.

- Czas na świętowanie. Kupuj niezdrowe żarcie, czeka nas wspaniała rozgrywka w Zombie's Adventure! – zatarł dłonie.

I tak właśnie spędziliśmy ten wieczór. Zalogowałam się, ale po jakimś czasie dostrzegłam, że coś się nie zgadza w naszym ulu (nazywaliśmy tak zbiorowisko naszych osad z sojuszu). Zerknęłam na osadę Gabrysia, która teraz nazywała się „Z Gabryś". Skrzywiłam się. O dziwo, analogicznie, osada jednej z naszych graczek – Zehry, była teraz „G Zehra". Westchnęłam, ale zignorowałam to, bo wiedziałam, że gracze się ze sobą kumplują, dają wzajemny dostęp do swoich kont, więc tutaj musiało być tak samo. Krzychu też to zauważył.

- Jezu Chryste – burknął. – No z kim, jak z kim, ale z tą turecką żmiją to bym przyjaźni nie zawierał. – dodał kpiąco.

Zupełnie jej nie znałam. Kojarzyłam jej osadę i jej wypowiedzi na czacie sojuszu i stanu, ale nigdy z nią nie rozmawiałam, wręcz nie przypominałam sobie, bym zwracała na nią uwagę.

- Nie znam jej. – przyznałam.

- Bo za mało czasu tu spędzasz – roześmiał się. – Żartuję. Nie jest warta poznania. – zakończył tajemniczo, ale nic więcej nie powiedział.

Wpatrywałam się w jej avatar, zastanawiając się, czy ta piękność to naprawdę ona. Poczułam ukłucie zazdrości w sercu. Ale szybko to stłumiłam, bo Julka Sikora nigdy nie jest zazdrosna, choćby miało ją wykręcać z tego powodu, to po prostu nie mogło się wydarzyć. 

JUTRA NIE BĘDZIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz