Siedziałam na plastikowym krzesełku. Nie wspominałam dobrze tamtego szpitala. Wciąż w głowie miałam spisek przeciwko mnie i przymusowe spotkania z Tylerem i karykaturą psychologa.

Westchnęłam, po czym zerwałam się na równe nogi. To nie miało żadnego sensu. Skoro dziewczyna po prostu zasłabła, to wystarczyło ją ocucić, a nie od razu zabierać do szpitala.

Najgorsze jednak było to, że Henderson przez tamtą sytuację o wszystkim się dowiedziała.

Już miałam wychodzić, gdy nagle z drzwi wyszła dyrektorka i powiedziała:

– A ty gdzie się wybierasz, młoda damo?

– Mam być szczera? – zapytałam, czując ogromne poirytowanie obecnością tej mizernej formy życia, która zatruwała mi powietrze. Kobieta kiwnęła twierdząco głową.

– Jak najdalej od pani.

Widziałam, że wytrąciłam ją z równowagi, ale nie zwracałam na to uwagi. Obróciłam się na pięcie, zostawiając kobietę samą.

***

– Czyli jednym słowem wszystko się spieprzyło? – Tyler zadał mi pytanie retoryczne, po tym jak skończyłam narzekać. Przy okazji podał mi już trzecią tego dnia kawę – Nie przesadzasz z kofeiną? Możesz kiedyś dostać zawału.

– Całe szczęście, nie mam serca - mruknęłam z udawaną ulgą, biorąc następnie łyk gorzkiej cieczy.

– A znaleźli tę kartkę, czy ją nadal masz? – widząc, że nie musi nikogo obsłużyć, chłopak usiadł na przeciwko mnie.

– Mam. Kiedy tylko Summer odleciała, ja schowałam ją w miejscu, w którym napewno by mnie nie przeszukiwali - rzecz jasna, miałam na myśli mój stanik.

Chłopak pięknie się uśmiechnął (jak zawsze), a następnie stwierdził:

– Ty i twój talent do robienia złych rzeczy nigdy cię nie zawiedzie.

– Mam to w genach – mimowolnie uniosłam kąciki ust.

***

Wracając z kawiarni postanowiłam, że jak tylko nadarzy się okazja, porozmawiam z Summer. Musiałam wiedzieć, co dokładnie przekazała swojej matce.

Właśnie przechodziłam przez kwadrat, gdy nagle poczułam szarpnięcie.

Xavier. Jakżeby inaczej.

– Czego ty znowu chcesz? – spytałam oschle.

– Czego? No na przykład tego, żebyś przestała mnie unikać. Uciekasz przed uczuciami?

– Co?

– Myślisz, że tego nie widzę? Za każdym razem, kiedy chcę cię pocałować, ty uciekasz. Zawsze znajdujesz jakąś wymówkę. Już nawet do kawiarni, do człowieka, który cię oszukał i zranił. Ba! Chciał cię zabić!

– Uratował mi życie, sam prawie zginął. Gdyby nie on, nie miałbyś się z kim teraz kłócić. Zresztą po co ja ci się tłumaczę – po wypowiedzeniu tych słów ruszyłam przed siebie.

– Wednesday! Do jasnej cholery! – zawołał za mną – Kocham cię! Powiedz mi chociaż, że ja też nie jestem tobie obojętny!

Słysząc tę dwa słowa przystanęłam.

- Czemu to zrobiłeś? - wykrztusiłam, mimo ogromnego bólu.

- Bo cię kocham - szepnął, a moje serce zabiło mocniej. Otarłam krew, której wciąż było coraz więcej - A teraz idź i uratuj nas wszystkich.

Now It's Definitely Over ~ WednesdayWhere stories live. Discover now