Stawiałam pospiesznie krok za krokiem, idąc przez las. Oddychałam dość szybko, a moje serce waliło jak szalone.

Co się właśnie odpierdoliło.

Musiałam koniecznie pozbierać myśli. W głowie miałam taki bałagan, że wizja włożenia tam sobie odkóżacza z najmocniejszym możliwym ssaniem wydawała się być czymś genialnym.

Postanowiłam przywołać dokładne wspomnienie tamtej sytuacji.

– Mama?słowa chłopaka sprawiły, że zachłystnęłam się powietrzem.

Mama?

Jakim kurwa cudem baba nieżyjąca od dobrych dziesięciu lat wróciła sobie do domu jakby nigdy nic?!

Wyraźnie widziałam jak zszokowany był Tyler. Zresztą nie on sam. Ta sytuacja miała się jednak jeszcze bardziej skomplikować...

Nagle nasze pełne napięcia milczenie przerwał dźwięk otwierania drzwi. Już po chwili dostrzegłam stojącego za nimi szeryfa.

Mężczyzna, gdy tylko ujrzał kobietę stanął w miejscu. Patrzył na teoretycznie-martwą-żonę jak na ducha. Nie dziwię się mu. Po chwili jednak szok na jego twarzy ustępował, robiąc miejsce złości.

Oho.

– Co ty tutaj robisz? – niemal wysyczał, patrząc na szatynkę z nienawiścią.

Co jest kurwa?

To sen?

– Jak to co? – uśmiechnęła się miło. Tyler zdecydowanie odziedziczył po niej swój urok – Wróciłam do was. Wróciłam do domu.

– Miałaś nie wracać – rozmawiali tak, jakbyśmy, ja i ich syn, wcale nie stali obok.

– Ale wróciłam – oznajmiła – I jestem tu teraz, aby wytłumaczyć wszystko naszemu synowi, którego, jak widzę, nie traktujesz poważnie.

Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści.

– To ty musiałaś odejść.

– Odeszłam przez ciebie.

Czułam się tam jak piąte koło u wozu i wiedziałam, iż mimo mojej ciekawości, powinnam się ulotnić.

Z tego właśnie powodu grzeczynie (jak na mnie) przeprosiłam, po czym wyszłam z domu, nie oglądając się za siebie.

Stałam już pod budynkiem Nevermore. Przez pogrążenie w retrospekcji tamtej sytuacji nawet tego nie zarejestrowałam.

Weszłam do środka. Dokuczało mi straszne poczucie odrealnienia. Niestety, musiałam się do tego przyzwyczaić, gdyż był to jeden z objawów zażycia trucizny.

Obraz przed oczami zaczął mi się rozmazywać. Momentami widziałam podwójnie. Czułam drżenie rąk. Mój oddech stał się urywany.

To nie było normalne, przecież już przyzwyczaiłam się do codziennej dawki...

No właśnie.

Minęła już ponad godzina od mojej stałej pory przyjmowania mortem viventem. We wszystkich książkach, w jakich była mowa o uodparnianiu się wspomniano, że z czasem nasz organizm nie będzie w stanie funkcjonować bez tamtej substancji. Uzależni się.

Now It's Definitely Over ~ WednesdayWhere stories live. Discover now