Rozdział 18

34 6 0
                                    

Maciek Tarnowski wślizgnął się niezauważalnie na korytarz w piwnicach jakiegoś biurowca. Nie tak wyobrażał sobie Centrum Interwencji Kryzysowej i jednocześnie miejsce pracy tego miłego mężczyzny, do którego zadzwonił po raz pierwszy prawie miesiąc wcześniej. Zdecydował się na spotkanie, bo Marcin był jedyną osobą, na którą mógł liczyć i nieco naiwnie wierzył, że kiedy go zobaczy i poczuje jego fizyczną obecność, jego wszystkie problemy znikną. W dodatku był najzwyczajniej w świecie ciekawy, jak wyglądał mężczyzna, z którym według jego słów rozmawiał już jakieś siedemnaście razy.

Przeszedł wąskim i pustym korytarzem, trzymając się blisko ściany, jakby chcąc wtopić się w półmrok, przez co omal nie strącił głową czyjegoś rysunku oprawionego w ramkę. Zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami, zza których dobiegały czyjeś głosy. Wytężył słuch, próbując rozpoznać głos swojego ulubionego dyspozytora, ale zamiast tego poczuł czyjąś dłoń na ramieniu, przez co podskoczył przestraszony.

– Dzień dobry? – usłyszał za sobą czyjś przyjemny głos. – Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć.

Odwrócił się i zauważył kobietę w kwiecistej sukience i z niedbale związanym kokiem na czubku głowy. Wydawała się dość wysoka, ale na szpilkach, które miała na nogach, przewyższała go jeszcze o dobre dwadzieścia centymetrów. Zastanawiał się, czy przed zatrudnieniem dyspozytorów robili im jakiś specjalny test, bo była już kolejną osobą z centrum, której ton brzmiał tak kojąco. Zacisnął usta, kłaniając się niepewnie.

– Zapraszam do naszego biura, zaraz postaramy się ci pomóc – odezwała się znowu, uśmiechając się przyjaźnie i otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając go do środka.

Chłopak stanął przy wejściu, rozglądając się po niewielkim i dość jasnym jak na piwnicę pomieszczeniu, w którym stłoczone zostały trzy biurka. Wyglądało dość wyjątkowo i choć na pozór nic w nim do siebie nie pasowało, dawało przyjemne odczucia. Przeleciał wzrokiem, po kilku przypadkowych przedmiotach, zauważając duży zegar w kształcie kota, figurkę dinozaura na jednej z drukarek i słoiczek z plażowym piaskiem.

– Dzień dobry, co cię do nas sprowadza? – rozległ się niespodziewanie męski głos.

Maciek otworzył szerzej oczy, słysząc dobrze znany mu ton. W jednym z rogów tego przedziwnego pomieszczenia stało biurko zastawione stosem papierów. Po chwili wychyliła się zza nich czyjaś głowa. Był pewien z kim miał do czynienia od razu, gdy tylko usłyszał ten ciepły i przyjemny głos, ale musiał to zrobić.

– Dzień dobry... Co tam? – wyszeptał drżącym głosem, zupełnie inaczej niż przez telefon, kiedy przez większość czasu brzmiał pewnie i radośnie. Ścisnął mocno palce, splecione przed sobą.

Mężczyzna zrobił zaskoczoną minę, ale po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, poderwał się z obrotowego fotela i natychmiast podszedł do młodego klienta. Stanął naprzeciwko Maćka z ogromną chęcią wzięcia go w ramiona i pokazania, że nie żartował, martwiąc się o niego i ciesząc się na każdy jego telefon. Mimo to powstrzymał się i zachował dystans, nie chcąc go wystraszyć.

– Maciej Tarnowski – powiedział, unosząc delikatnie kąciki ust, a Maciek poczuł, jak po kręgosłupie przebiegł mu dreszcz na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego w tak łagodny sposób.

– Dyspozytor numer pięć – przywitał się chłopak, nie do końca wiedząc, co innego powiedzieć.

Marcin Dorociński wyglądał młodziej, niż się spodziewał i był o wiele przystojnieszy niż w jego wyobrażeniach. Może wynikało to z tego, że sam był jeszcze głupim dzieciakiem, ale zawsze wydawało mu się, że ludzie w wieku dwudziestu czterech lat, byli już jedną nogą w grobie. Tymczasem mężczyzna zupełnie przerósł jego oczekiwania.

call me firstTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang