Rozdział 20

55 9 3
                                    

Maciej jeszcze nigdy w swoim nastoletnim życiu nie był tak przerażony, jak w tamtym momencie. Skulił się w samym rogu sporej szafy, kiedy kroki ojca kręcącego się po jego sypialni ucichły. Brzydki sweter, który wrzucił do niej jakiś czas temu, drapał go w mokry od łez policzek, a para butów, na jakich usiadł przypadkiem w pośpiechu, wżynała się mu w pośladki. Mimo to ani drgnął, wierząc, że mimo wszystko ojciec go nie znajdzie. Jego nadzieję rozwiało zadowolone parsknięcie śmiechem.

– Znalazłem.

Ciężkie kroki stały się głośniejsze i chwilę później światło dostające się do wnętrza szafy przez szczelinę w drzwiczkach zniknęło, zasłonięte przez postać niemal dwumetrowego i potężnego mężczyzny. Maciek zauważył kątem oka, jak ojciec bierze głęboki wdech. Potem skrzyżował ramiona na piersi i zrobił tę swoją charakterystyczną minę, wyrażającą okrutny spokój, który w mgnieniu oka potrafił zmienić  się w czyste szaleństwo.

– Przecież wiem, że tam siedzisz – rozległ się donośny głos. – Jak wyjdziesz po dobroci, to nic ci się nie stanie – obiecał mężczyzna, choć szczęk rozpinanego skórzanego pasa zaprzeczał wszystkiemu, co mówił.

Maciek zacisnął nogi, czując nieprzyjemny ucisk w podbrzuszu. Nie mógł się zmoczyć, inaczej ojciec wymyśliłby coś o wiele okrutniejszego niż tylko uderzenia. Wciąż pamiętał smak własnych wymiocin, które ten kazał mu zjeść kilka tygodni temu, kiedy wcześniej na siłę wpychał mu kolację, choć nie był głodny. Płakał zupełnie bezgłośnie, ściskając telefon z ciągle trwającym połączeniem z dyspozytorem. Łzy ciekły mu po policzkach, spływając za koszulkę i do spierzchniętych ust, a dłonie niekontrolowanie drżały, gdy próbował je nieudolnie wycierać.

– Macieju Tarnowski, do kurwy nędzy. Przysięgam, że za chwilę wytargam cię stamtąd za włosy! – ryknął mężczyzna, sprawiając, że chłopak mimowolnie podskoczył i pisnął, uderzając głową w deskę, służącą za półkę na koszulki.

Nawet jeśli jego ojciec wcześniej tylko się zgrywał, to już nie było możliwości, by nie wiedział, gdzie się schował. Nie, gdy narobił tyle hałasu. Wiedział, że nadejście bólu, który był nie do opisania, było kwestią kilku sekund. Przycisnął zwiniętą w pięść dłoń do ust, ale i tak z jego ust wyrwał się głośniejszy szloch. Nie dbał już o zachowanie ciszy. Stracił wiarę w to, że policja mu jakoś pomoże, a osobisty superbohater, jakim stał się dla niego w ostatnim czasie Marcin, go uratuje.

Kiedy usłyszał skrzypnięcie drzwi szafy, w której był schowany, zacisnął powieki. Nic już nie czuł. Przerażony umysł uwolnił go od strachu i wokół zapanowała kompletna ciemność.


---


– Maciek! Maćku Tarnowski, słyszysz mnie? Ocknij się, proszę... Byłeś taki dzielny, przysięgam. Jesteś silny, więc otwórz oczy i na mnie spójrz, dobrze?

Maciek zacisnął mocniej powieki, słysząc znajomy i przyjemny głos. Skrzywił się, przygotowując się na potężną dawkę bólu, która zwykle następowała. To nie był pierwszy raz, gdy zdarzyło mu się zemdleć, nieważne czy ze strachu, czy z bólu. Poruszył palcami, a potem dłońmi, ale wyczuł, że ktoś ściska jego nadgarstki. Ze zdziwieniem rozchylił powieki i niemal natychmiast ujrzał zapłakaną twarz dyspozytora numer pięć.

– M-Marcin? – wyszeptał, próbując usiąść.

– Mój Boże, nareszcie. Maciek, jak się czujesz? Boli cię coś? – zapytał Marcin, podtrzymując go w ramionach.

Chłopak pokręcił przecząco głową i dopiero wtedy zorientował się, że siedzieli w niezbyt wygodnej pozycji na podłodze, zaraz przed otwartą szafą, w której spędził kilka strasznych minut. Wspomnienia zalały go z taką mocą, że o mało nie zachłysnął się powietrzem, którego nagle zaczęło mu brakować. Z przerażeniem w oczach, spanikowany zaczął rozglądać się po swojej sypialni.

– Gdzie... On jest? – wydusił z trudem, nie dostrzegając nigdzie ojca.

W odpowiedzi poczuł delikatną i ciepłą dłoń we włosach, bawiącą się nimi i głaszczącą jego głowę. Przeniósł wzrok na Marcina, który uśmiechnął się przez łzy i przycisnął nos do jego skroni.

– Nie ma go tu i już nie wróci, nie martw się o to – uspokoił go dyspozytor, a widząc wciąż niedowierzający wzrok chłopaka, wyjaśnił: – Policja kazała mu się spakować i go wyprowadzili. Twoja mama właśnie rozmawia z psychologiem z centrum i naszym znajomym prawnikiem, bo zamierza wnieść o zakaz zbliżania się.

– Długo byłem nieprzytomny? Kiedy przyszedłeś? – wyszeptał Maciek, poprawiając się na udach mężczyzny, który trzymał go w ramionach.

– Około kwadransa temu. Kiedy się pojawiłem, dzielnicowy już go wyprowadzał i narobił mu wstydu przed wszystkimi sąsiadami, bo przez to, że był agresywny, musieli go skuć. Jakaś młoda policjantka znalazła cię nieprzytomnego w szafie, ale obiecałem się tobą zająć – przyznał Marcin, wzmacniając uścisk w pasie chłopaka. – Teraz wszystko już będzie dobrze. Nic ci nie grozi i jesteś bezpieczny, obiecuję.

– To, czemu cały czas płaczesz? – zapytał ze ściśniętym gardłem Maciek, parskając cichym śmiechem.

Próbował powstrzymać płacz, bo widok wzruszonego Marcina w jakiś sposób chwycił go za serce. Nie mógł uwierzyć, że w końcu doczekał spokojnych dni, w których nie będzie się obawiał powrotów do domu i że zawdzięczał to temu miłemu młodemu mężczyźnie, który nie odrywał wzroku od jego bladej twarzy, która na nowo nabierała kolorów.

Wyciągnął rękę i wskazującym palcem szturchnął kolejną z łez, jaka popłynęła po policzku Marcina. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie było nie na miejscu, ale takie same były też pierwsze telefony do centrum i pytania o samopoczucie całkiem obcego dyspozytora, więc niezbyt się tym przejmował.

– To ze szczęścia, Maciek. Jestem szczęśliwy, że żyjesz, bo jak nikt inny na to zasługujesz.

call me firstWhere stories live. Discover now