Rozdział 11

195 13 8
                                    

 Witajcie,

mamy tutaj pierwszy tysiąc! Dziękuję wam pięknie, a w poprzednim opowiadaniu aż sześć tysięcy. Dla mnie to niesamowite liczby. Ze względu na to, że w sumie od jutra zaczynają się święta, rozdział pojawia się dzisiaj.

Wesołych świąt i do zobaczenia! 



  Niektórzy mogli twierdzić, że to było cholernie nieodpowiedzialne z mojej strony. I szczerze? Całkowicie mieli rację. Byłam nieodpowiedzialna.

  Była niedziela wieczór. Niedawno skończył się drugi konkurs w Finlandii. Na szczęście tym razem, niczego nie zgubiłam i z czystym sercem mogę powiedzieć, że z dzisiejszego dnia byłam zadowolona. Był pierwszym odkąd zaczęłam pracę i nie skończyłam rycząc w pokoju hotelowym. I również nikogo nie zwyzywałam zamykając się w czterech ścianach. 

  Chociaż mogło to być następstwem tego, że nawet nie znalazłam się jeszcze w naszym tymczasowym lokum. Wszystko było jeszcze przede mną.

  Siedziałam w krzakach. 

  Dosłownie.

   Kiedy dzisiaj podczas konkursu zauważyłam, że niedaleko skoczni chodzą renifery, byłam tak podekscytowana, że prawie zaczęłam skakać jak mała dziewczynka, która dostała nową lalkę na święta. Na szczęście udało mi się udawać, że wszystko ze mną okej i jedynie wydałam z siebie krótki pisk. Raczej nikt na to nie zwrócił uwagi. 

  Po konkursie chłopaki zaczęli powoli się zbierać. Ich miny kiedy oznajmiłam im, że wrócę sama i żeby na mnie nie czekali były bezcenne. Tadek wytrzeszczył oczy patrząc na mnie jak na ducha, a Dominik ewidentnie szukał w nim jakiegoś oparcia. 

   Nie dziwiłam im się. W czwartek kiedy przylecieliśmy do tego państwa od razu chciałam wracać do domu, gdy odczułam jaka temperatura panuje na zewnątrz. A teraz z własnej woli chcę zostać. 

   Gdy odjeżdżali stałam na parkingu i machałam im na pożegnanie. W chwili gdy zniknęli z mojego pola widzenia, popędziłam w miejsce gdzie jakieś czterdzieści pięć minut wcześniej widziałam te cudowne zwierzaki. Nie byłam na tyle głupia by do nich podchodzić. Za bardzo się bałam. Ale chciałam na nie popatrzeć. Więc schowałam się w krzakach.  

  Uśmiechnęłam się mimowolnie, gdy zobaczyłam jednego z pomocników świętego Mikołaja. Renifer grzebał noskiem w śniegu. Gdzieniegdzie przez organizatorów rozsypane były jakieś warzywa i różnego rodzaju zboże.  

  Sięgnęłam po moją torbę ze sprzętem, którą zawiesiłam na plecach tak, że na nie opadała. Ściągnęłam rękawiczki i wyciągnęłam ze schowka w torbie aparatu moja prywatną kartę i wsadziłam ją do środka urządzenia. Praktycznie nie odwracając wzroku od zwierzęcia zmieniałam szybko ustawienia, tak aby mimo ciemności panującej na zewnątrz na fotografii cokolwiek było widać. 

  Starając się być jak najciszej wyjęłam statyw i rozłożyłam go, przysypując końce odrobinę śniegiem by stał stabilniej. Na mocowaniu umieściłam aparat i przykręciłam go, by dobrze się trzymał. Przycisnęłam spust migawki i czekałam, aż zdjęcie się zrobi. Specjalnie ustawiłam czas naświetlania na pół minuty. Potem jednak wydłużyłam czas do minuty.

   Kiedy na wyświetlaczu pokazało się zdjęcie renifera grzebiącego w ziemi noskiem, uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Za zwierzakiem było widać ciemne niebo, które pięknie kontrastowało z białym śniegiem. 

  Siedziałam tak na ziemi i czułam jak powoli moje spodnie przesiąkają wilgocią. Nie przejmowałam się tym, ciesząc się z chwili dla siebie. Już nie mogłam się doczekać aż spotkam się z Leną i pokaże jej te fotografie. A Nikodem? Będzie marudził rodzicom, żeby na najbliższe wakacje pojechali z nim do Finlandii, by mógł zobaczyć na własne oczu te zwierzęta. 

Uśmiech Na FotografiiOnde histórias criam vida. Descubra agora