8 ❖ HOLD ME, BEND ME, EASE ME

681 125 35
                                    

Dobrej zabawy, tygryski! — wika

—❖—



Bokserowi wydawało się, że kompletnie stracił rozum. Nie był w stanie znaleźć innego wyjaśnienia, dlaczego wciąż nie odepchnął tygrysa, a zamiast tego pozwolił mu sunąć dłonią po swoim udzie, drugą umieszczając na biodrze, którym kołysał. Stali wówczas w tak niewielkiej odległości, że niemal napierali na siebie ciałami, a ich oddechy mieszały się ze sobą, zajmując tą maleńką przestrzeń między zwróconymi ku sobie twarzami.

Zrobiło się duszno. Tak duszno, jakby zamiast w klubie, znajdowali się w najdalszym kręgu piekieł.

Jeha czuł, że zaczyna się topić. Że rozpuszcza się jak lody wystawione na letni skwar. Nie miał kontaktu ze swoim ciałem, które poruszało się dokładnie tak, jak chciał tego Changho. Biodra kołysały się płynnymi ruchami, kierowane dłońmi tygrysa, raz w lewo, raz w prawo. Tylko wzrok Jehy pozostawał w tym samym miejscu, utkwiony w parze bursztynowych oczu.

Oczy Changho w bladym, błękitnym świetle zdawały się znacznie jaśniejsze niż zwykle. Źrenice zwęziły się i zastygły w bezruchu, świdrując oczy boksera, który w dalszym ciągu nie potrafił oderwać od niego wzroku. Nie miał nad sobą kontroli, zupełnie jakby spojrzenie tygrysa wprowadziło go w trans, z którego nie sposób się wyrwać.

— Nie umiem tańczyć — wymamrotał, tak cicho, że gdyby nie doskonały słuch hybrydy, mężczyzna mógłby mieć problem z wyłapaniem tych trzech słów spomiędzy dźwięków kubańskiej muzyki.

Changho wykrzywił usta w figlarnym uśmieszku i parsknął mimowiednie, kiwając pojedynczo głową.

— Dlatego to ja nas poprowadzę, panie Kim — odparł, sunąc w górę dłonią, którą trzymał do tej pory na biodrze młodszego mężczyzny, aż zatrzymał ją okolicach jego lewej łopatki. Następnie kiwnął na swoje ramię, by Jeha położył na nim swoją dłoń. — Proszę się o nic nie martwić, tylko uważnie się mnie słuchać.

To był dobry moment, aby bokser się wycofał — by go od siebie odepchnął, uderzył z pięści w żuchwę, a potem czym prędzej obrócił się na pięcie i opuścił lokal, teraz dziwacznie pusty, wypełniony jedynie muzyką i światłami padającymi na ich twarze. Zamiast tego pozwolił jednak, by Changho chwycił jego wolną dłoń, splatając ze sobą ich palce. Spojrzał na nie, przełykając ślinę.

Jeha nie tańczył. Wydawało mu się zresztą, że jest zbyt muskularny i zbyt spięty, że nie umie rozluźnić się na tyle, by poruszać się w sposób, który nie wyglądałby groteskowo, mechanicznie. Był stworzony do przyjmowania gardy i operowania pięściami, do trzymania ochraniacza w ustach, spinania brzucha. Powabne, seksowne ruchy nie były dla niego.

— Na mnie — odezwał się Changho, zwracając jego rozproszoną nie wiedzieć kiedy uwagę. Bokser natychmiast zwrócił ku niemu twarz, znów przełykając ślinę, w nadmiarze wypełniejącą jego buzię. — Proszę patrzeć na mnie, panie Kim. Wspaniale.

Za każdym razem, gdy nazywał go w ten sposób, Jeha czuł maleńkie zirytowanie. Nie gniewał się bynajmniej na Changho — raczej na siebie, za to, że zaczynało mu się to podobać, i że czuł ucisk w podbrzuszu, gdy oba słowa docierały do jego uszu. Nie był w stanie się do tego przyznać, ale był doskonale świadom, że go to podnieca. Coraz trudniej było mu to maskować. Być może wcale nie miał tak silnej woli, jak mu się wydawało, a być może była to zasługa obejmującego go mężczyzny.

Gdy Changho postawił krok do przodu, trzymany przez niego Jeha cofnął się intuicyjnie, wystawiając prawą nogę do tyłu, aby zrobić miejsce dla nogi tygrysa. Czuł dociskające się do jego łopatki opuszki palców i lekko wżynające się w skórę pazury. Czuł je doskonale, czuł, że się od tego dotyku całkowicie rozpuszcza.

TIGER MOTHWhere stories live. Discover now