25 ❖ YEAH, SO HOW CAN YOU DENY AN ALPHA RUDE AS I?

728 104 90
                                    

Dobrej zabawy, tygryski! — wika



—❖—

Changho dotarł do rezydencji rodziców we wczesny, niedzielny poranek. Przez niemalże cały lot trzymał przed sobą telefon komórkowy, prowadząc ponad sześciogodzinną rozmowę z Eunhą. Odzywał się oczywiście tylko on, a ona się w niego wpatrywała, pociągając wilgotnym nosem. W końcu przestała płakać. Łzy wypłynęły z jej opuchniętych oczu ponownie, dopiero gdy Changho, zgodnie z obietnicą, w końcu pojawił się w progu jej pokoju.

— Już jestem, aniołku — mówił, przytulając do siebie kwilące dziecko. — Przepraszam, że to zajęło tak długo. Nie powinienem był tak bardzo się od ciebie oddalać.

Chciał przysiąc, że to już więcej się nie powtórzy, ale nie mógł karmić jej fałszywymi obietnicami.

Zdjął tylko płaszcz i buty, po czym zaniósł Eunhę do łóżka i położył się obok niej, nakrywszy ją ciepłą kołdrą. Dochodziła już dziewiąta rano, a ona nie zmrużyła oka. Obecność Changho sprawiła jednak, że jej powieki szybko stały się ociężałe i nie wiedzieć kiedy pogrążyła się w głębokim śnie.

Mężczyźnie również udało się na trochę zasnąć. W niewygodnym garniturze i niepoluzowanym krawacie, który wżynał mu się nieprzyjemnie w szyję. Wszelkie niedogodności nie miały dużego znaczenia, gdy w grę wchodziło ogromne zmęczenie.

Znów przyśnił mu się ten sam koszmar. Eunha stała pośrodku ciemnego korytarza, oświetlonego jedynie słabą wiązką, które rzucało blady filtr na jej twarzyczkę. Jak zwykle miała na sobie białą, haftowaną sukienkę, a do tego jasnoróżowe rajstopy i lakierki. Plama krwi na środku jej klatki piersiowej wyglądała jak rozkwitający pąk róży. Rozchodziła się stopniowo i nierównomiernie, pochłaniając biały materiał. Changho stał i patrzył. Znowu. Znowu nie mógł nic zrobić.

— Tatusiu — wyszeptała Eunha, dotykając makabrycznego kwiatu. Spojrzała na swoje palce, zbrudzone krwią. — Dlaczego mnie nie uratowałeś?

Changho zbudził się zlany potem, zaciskając w palcach koszulę i krawat, które odciągał od klatki piersiowej. Ta unosiła się wysoko i niespokojnie, spomiędzy rozchylonych warg wydostawał się świszczący oddech.

Odetchnął z ulgą, dopiero kiedy spojrzał na śpiącą Eunhę, kiedy uniósł kołdrę i upewnił się, że pod nią nie kryje się żadna plama krwi.

Wstał ostrożnie, nie chcąc obudzić dziecka, po czym skierował się do łazienki, by opłukać twarz chłodną wodą. Obmywał się długo, najpierw twarz, potem także drżące, spocone dłonie. Zachowywał się tak, jakby chciał zmyć z siebie nie tylko warstewkę potu, ale jakiś niewidzialny, silnie przylegający do skóry bród. Gdy spoglądał na swoje odbicie w lustrze, potrzebował chwili, by rozpoznać zmienioną lękiem twarz. Miał przekrwione oczy.

Wrócił się do pokoju tylko po to, by upewnić się, że Eunha wciąż smacznie śpi. Wziął telefon komórkowy mający co najwyżej dziesięć procent baterii i wyjął z szafy komplet czystych ubrań. Mimo iż od dawna tutaj nie mieszkał, wciąż miał najważniejsze rzeczy.

Chłodny prysznic pozwolił mu się nieco zrelaksować, choć ślady koszmaru wciąż odciskały się na jego organizmie. Miał ciągłe wrażenie guli w gardle, której nie dał rady przepłukać ani odkasłać, wyostrzony słuch alarmował go o każdym dziwacznym dźwięku. W chwilach takich jak te Changho po prostu udawał. Nieważne jak mocno lęk grasował pod jego skórą, on i tak wykonywał wszystkie czynności, jak gdyby nigdy nic. Musiał.

W międzyczasie napisał do Haona. Gdy wrócili do Korei, odesłał go do domu, aby się przespał. Powiedział mu, że wezwie go, gdy będzie go potrzebował. Teraz chciał, by Haon zjawił się późnym wieczorem w rezydencji rodziców, u których zamierzał zatrzymać się jeszcze co najmniej jedną noc.

TIGER MOTHWhere stories live. Discover now