Prolog - Płyn

105 8 0
                                    

Layne otworzył oczy i zobaczył przyćmione światło w nieznanym pokoju.

Oszołomiony, wyczuł ruch i odwrócił głowę w lewo.

Siedziała tam Rocky. Z pochyloną głową, ciemnymi włosami, z modnymi (ale sztucznymi) blond pasemkami, zebranymi w kucyk, ale ten ciężki kosmyk z przodu, który, jak zwykle, nie chciał dać się zapiąć z tyłu, zasłaniał jej jedno oko.

Co do cholery?

Jego oczy przesunęły się poza nią na ściany, potem skanowały dalej i zobaczył monitory, kroplówki i przewody.

Był w szpitalnym łóżku.

Cholera, zostałem postrzelony.

Zamknął oczy, czując ciężkie zmęczenie i niewiele więcej. To nie było tak, jakby właśnie się obudził. Raczej tak, jakby nie spał od roku.

Kiedy usłyszał szelest, ponownie zmusił się do otwarcia oczu i zobaczył, że Rocky poruszyła się, poprawiając się na krześle, kładąc łokieć na przedramieniu, szczękę w dłoni, a palce owinęła wokół policzka. Miała teraz podniesioną głowę, a jej twarz była nieskazitelnie umalowana, również jak zwykle. Doskonałość. Nienawidził tego. Kiedy mieszkali razem lata temu, malowała się na zajęcia, na tańce, na posiłek, ale lekko. Jeśli nigdzie się nie wybierała lub nigdzie w specjalne miejsce, nie zawracała sobie głowy. Wolał to w ten sposób.

Jej wzrok przesunął się po nim i skoczył z powrotem, zatrzymując się na jego oczach.

– Layne? - zapytała cichym głosem.

– Chłopcy – powiedział Layne głosem chrapliwym i szorstkim.

Stanęła płynnym ruchem, w sposób, w jaki zawsze się poruszała – całym ciałem lub po prostu podnosząc palec, by na coś wskazać.

Płyn.

Jej krzesło było tak blisko, że stała tuż obok łóżka.

– Byli tu z Gabrielle. Tata zabrał ich do domu – szepnęła, spojrzała na jego klatkę piersiową, a jej oczy znów podniosły się do jego - Jak się czujesz?

– Wszystko z nimi w porządku? - Wciąż mówił o swoich synach.

– Są w porządku – powiedziała mu - To zajmie trochę czasu, ale lekarze mówią, że ty będziesz w porządku, więc... oni są w porządku.

Wyczerpanie było prawie przytłaczające, a ostatnią osobą na świecie, poza Gabby, którą chciałby mieć w swoim szpitalnym pokoju lub gdziekolwiek w jego pobliżu, była Raquel Merrick Astley. Wolałby iść spać i obudzić się, kiedy jej by nie było, ale walczył ze snem, który chciał go zabrać, ponieważ musiał wiedzieć.

- Co mówią lekarze?

- Wydobrzejesz. Oberwałeś w udo, brzuch i ramię – odpowiedziała - W brzuch było złe, ale zszyli cię.

Oberwał trzy razy. Teraz sobie przypomniał, wziął trzy trafienia. Czuł każde.

Chciał zapytać, czy to jej mąż nad nim pracował.

Nie zapytał o to, zamiast tego zapytał - Jak długo będę tutaj?

– Trochę – uchyliła się.

- Ile to trochę? - naciskał.

- Nie za długo. Najwyżej dwa tygodnie.

Kurwa, nie miał żadnego ubezpieczenia. Kurwa.

- Gdzie jest Merry? – zapytał.

– Na komisariacie, przyjedzie później – odpowiedziała Rocky.

Zamknął oczy, ponieważ nie mógł ich już dłużej mieć otwartych, ale zmusił je do ponownego otwarcia.

- Jest bezpieczny? - Layne wiedział, że może ją o to zapytać. Rocky i Merry byli blisko. Merry mówił Rocky wszystko. Tak jak ona swojemu bratu.

Troszczyli się o siebie nawzajem. Utrzymywali swoje sekrety. Ona by wiedziała.

- Tak, o ile może powiedzieć, utrzymywałeś go w czystości.

Dzięki Bogu, pomyślał Layne i ponownie zamknął oczy.

Potem zapytał - Co tu robisz?

– Ćśś, Layne, po prostu odpocznij – szepnęła.

Zmusił się do otwarcia oczu i skupienia się na niej - Co tu robisz? - powtórzył, teraz jego głos brzmiał szorstko, ochryple i na tak zmęczony, jak on się czuł.

Patrzył, jak jej twarz się zmieniła, jej powieki opadły do połowy, zarys ust zrobił się miękki.

Layne patrzył.

Kurwa, pamiętał to spojrzenie. Często tak na niego patrzyła i zawsze było to nieoczekiwane, bez względu na to, jak często to robiła. Kiedy oglądali telewizję, z drugiej strony pokoju na przyjęciu, ale głównie przy stole naprzeciwko niego – przy dowolnym stole. U jej taty. W restauracji. W ich mieszkaniu. Poczuł, jak na niego patrzyła, łapał jej wzrok, widział ten wyraz jej twarzy i wiedział, że jego życie było piękne.

Nie widział tego spojrzenia od osiemnastu lat.

Pochyliła się, podnosząc rękę i delikatnie kładąc ją na jego policzku.

– Odpoczywaj, Layne – powtórzyła cicho.

Zamknął oczy i chciał jej powiedzieć, żeby wypierdalała. Chciał jej powiedzieć, żeby poszła do diabła. Nie chciał, żeby była blisko jego synów, blisko niego. Znów mieszkała w tym samym mieście co on, ale to było tak blisko, jak się godził. Jej brat był członkiem rodziny, który, odkąd Layne wrócił, stał się starym znajomym, potem luźnym kolegą, a wreszcie przyjacielem. Jej ojciec tak samo, bez części kolegi.

Ale od roku była z powrotem w mieście i nie wkroczyła ponownie w jego życie, a on starał się, aby tak pozostało.

Gdy te myśli płynęły przez zmęczenie, poczuł, jak jej ręka przesunęła się po jego policzku na szyję.

Potem, pieprzyć go, mógłby przysiąc, że poczuł, jak ciężkie, miękkie opadające włosy przesunęły się po jego policzku, skroni i poczuł jej perfumy, drogie, nieuchwytne, a potem poczuł, jak jej usta musnęły jego.

Jezu.

Zanim zmusił się do ponownego otwarcia oczu, jej usta zniknęły, jej ręka zniknęła, ale zapach jej perfum pozostał. Z wysiłkiem odwrócił głowę na bok i zobaczył zamykające się za nią drzwi.

Potem jego powieki zamknęły się i zapadł w sen.


Złoty SzlakWhere stories live. Discover now