Rozdział 27.

604 36 0
                                    

Ciężkie krople śniegu uderzały o samochodową szybę pozostawiając po sobie przyjemny dla ucha odgłos. Czarny fiat minął tabliczkę oznaczającą wjazd do miasta dając nam znać, że zaraz będziemy w domu.

Niebo było pochmurne jakby miała rozpętać się burza stulecia. Wiedziałam, że tak będzie. Bynajmniej między mną, a Harper. Już było wszystko dobrze, a pękło w przeciągu chwili. Musiałam zawalczyć. Przecież nie mogłam pozwolić, żeby taka głupota zdmuchnęła wszystko co budowałyśmy przez ostatni czas. To by było absurdalne. 

Auto zatrzymało się obok posesji nauczycielki. Podziękowałam przyjaciółce za podwózkę i z drżącym od zimna ciałem zmierzyłam krok w stronę frontowych drzwi mieszkania blondynki. Nie miałam pewności czy będzie w domu. Nie rozmawiałyśmy od wczorajszego incydentu. 

Po zapukaniu w brązowe drzwi czekałam chwilę nasłuchując, czy ktokolwiek się za nimi znajduję. Nic prócz ciszy. Westchnęłam bezsilnie i odwróciłam się na pięcie. Zastanawiało mnie czy nie otwiera, bo była na mnie zła i nie chciała rozmawiać, czy po prostu nie było jej w domu.

Albo stało się coś innego o czym nie chciałam nawet myśleć nie mając zamiaru wypełniać swojej głowy czarnymi scenariuszami. I nie musiałam. Usłyszałam przekręcany zamek. 

— Co tu robisz? — usłyszałam zanim w ogóle zdążyłam się odwrócić.  

Spojrzałam kobiecie w oczy. Płakała? Niecodzienny widok.. Dodatkowo jej głos wcale nie wskazywał na to, że w ciągu ostatnich pięciu godzin wylała choć jedną łzę. Był szorstki. Nie przepełniony nienawiścią ale tym, na który uczniowie się wzdrygali. Również ja.

— Ja chyba.. znaczy przyszłam.. — zaklnęłam w myślach na swoje zmieszanie. Choć jeden raz chciałam wyjść z twarzą.

— Wejdź, rozchorujesz się. — przerywając mi sama owinęła się ramionami chroniąc je przed zimnem. 

Kiwnęłam głową i zaciskając usta w linię podeszłam bliżej wejścia. Kobieta nie przesunęła się nawet na milimetr kiedy przekraczałam próg, przez co nasze ramiona się otarły. Dopiero gdy byłam już w środku odwróciła się, a ręką niezgrabnie zamknęła drzwi.

— Przepraszam. — rzuciłam szybko wiedząc, że na ten moment tylko na tyle było mnie stać. Mój głos drżał. Sama nie wiedziałam czy od zimna, czy równie lodowatego spojrzenia Liberty. Na jedno wychodziło. — Naprawdę nic nie zaszło między mną a.. nim. Nawet nie znam jego imienia. — dodałam szybko wbijając wzrok w podłogę. To było bezpieczniejsze niż walka z nożami w jej oczach.

— Mojego imienia też nie znałaś, a już nie byłaś w stanie normalnie oddychać. — założyła ręce na piersi. Wypalała swoimi tęczówkami nie dziury, a każdy skrawek mojego ciała. Bynajmniej tak to odczuwałam.

Zagryzłam dolną wargę walcząc z sobą, by nie powiedzieć nic głupiego. Próbowałam dobrze dobrać słowa i nie przepaść przy tym w aurze kobiety. W głowie słowa latały tam i z powrotem tworząc niezły bałagan którego za nic nie mogłam poukładać.

— Jego imienia nie chciałam znać. — powiedziałam, unosząc w końcu wzrok. — Dodatkowo byłam tak zajęta dzwonieniem do ciebie, że raczej nie zdążyłabym wymyślić dobrej wymówki.

Blondynka zrobiła krok w moją stronę i palcem wskazującym uniosła brodę, by mogła uwięzić swój wzrok w moich tęczówkach. 

— Przepraszam. — przeniosła swoją rękę na mój policzek. Przetarła po nim kciukiem, po czym przybliżyła swoją twarz i złożyła na moich ustach delikatne muśniecie. — Uwierz, że kłótnie to ostatnie na co mam ochotę, ale..

Night Under Star(s)Kde žijí příběhy. Začni objevovat