Rozdział 18

3.2K 293 178
                                    

Po bólu nadchodziła wściekłość.

W ostatnich dniach te dwie rzeczy stały się nieodłącznym elementem mojego życia. Próbowałam porozmawiać z Dashem, ale ignorował mnie. Nie otworzył drzwi, kiedy pukałam do jego sypialni, ani się nie odezwał. Powiedziałam mu nawet, że Ames przyniósł jego łuk, lecz to również nie zadziałało.

Nie mogłam pojąć tego, co działo się z Amesem. Czy naprawdę mógł się o mnie troszczyć, chociaż usunął czakrę serca? To nie miało żadnego sensu. A jego słowa o tym, że czuł do mnie coś potężniejszego niż miłość...

Wypierałam to z głowy. Nie chciałam o tym myśleć, bo doskonale zdawałam sobie sprawę, że to z mojej winy przeszedł na ciemną stronę, a to bolało jak nic przedtem.

Po nieudanej próbie nawiązania rozmowy z Dashem, wróciłam do pokoju i przez jakąś godzinę wpatrywałam się w kartony. Chciałam przekopać się przez ich zawartość, ale nie potrafiłam tego zrobić bez brata. To były nasze wspólne rzeczy. Musiałam poczekać, aż będzie gotowy rozpakować pudła ze mną.

Dzisiejszy prysznic był tak samo koszmarny, jak każdy inny, ale udało mi się zmyć chociaż część okropnych uczuć. Niestety, nie miałam czasu, aby pozbyć się ich wszystkich.

W garderobie Amesa znalazłam ciemne getry i koszulkę do ćwiczeń oraz wygodne, sportowe buty. Zamierzałam wyładować trochę złości na treningu. Ames powiedział, że zaczynam od dzisiaj. Mogłam więc zacząć z samego rana.

Otworzyłam drzwi od komnaty zamaszystym ruchem. Bokhaid na mój widok uniósł brew, po czym zlustrował.

– Trening? – zapytał.

– Trening – potwierdziłam.

Odepchnął się od ściany i ruszyliśmy białym korytarzem.

– Jesteś dzisiaj w bojowym nastroju – stwierdził po chwili.

– To chyba dobrze, nie?

Zaśmiał się.

– Bardzo dobrze.

Przeszliśmy jeszcze kawałek, aż trafiliśmy do królewskiej sali treningowej, w której już wcześniej trenowałam z Amesem. Złoty materac zajmował prawie całą podłogę, ale upadki i tak bywały bolesne.

– Chciałabyś zacząć trenować z bronią? – spytał, wchodząc na materac. Zdjął topór z pleców i odrzucił go na bok. A dokładniej, wbił go w ścianę.

– Ostatnim razem nie skończyło się to zbyt dobrze – mruknęłam, przypominając sobie, jak Elias kazał mi walczyć na miecze z nim i Uilleamem, tylko po to, żeby mieć dobrą wymówkę, dlaczego umarłam.

Prawie zapomniałam, że Elias próbował mnie zabić. Prawie.

– Tym razem będzie inaczej, zaufaj mi.

Ufanie jaszczurom? Nigdy nie przyniosło mi to nic dobrego. Lubiłam Bokhaida, gdzieś w głębi duszy czułam, że mogłam mu zaufać, ale nie chciałam.

A zresztą, walić to.

Moje życie i tak było już pokręcone, i tak już umierałam. Brat mnie nienawidził, moi rodzice nie żyli, a Ames wybrał ciemną stronę. Co mi szkodzi trenować z bronią?

– Okej – zgodziłam się. – Chcę potrenować z bronią. Tylko mam nadzieję, że masz dla mnie coś lżejszego niż miecz, bo tym ciężkim, ostrym kijkiem prędzej sama się zabiję, niż zrobię komuś krzywdę.

Bokhaid wybuchnął śmiechem.

– Czy ty właśnie nazwałaś miecz ciężkim kijkiem?

– Nie zapominaj o ostrym – mruknęłam.

Serce w OgniuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz