Rozdział 31

3.3K 273 91
                                    

Ostatnio nie nawiedzały mnie koszmary. Noce przebiegały spokojnie i bezsennie. Myślałam, że udało mi się pozbyć traumy związanej ze śmiercią rodziców. Sądziłam, że jakoś sobie radzę, jednak dzisiejsza noc zmieniła moje zdanie.

Pojawił się bowiem nowy koszmar. Nie widziałam rozczłonkowanych ciał moich rodziców, nie topiłam się w wodzie, a jaszczury nie wbijały szponów w mój brzuch. Tym razem zalewało mnie morze krwi. Czerwona ciecz oblepiała moją skórę niczym pajęczyna. Wlewała się do ust, sprawiając, że krztusiłam się i dusiłam. Łzy ciekły mi po policzkach, a ciało nie chciało słuchać poleceń. Nade mną stała Ignatia i nie pozwalała mi się ruszyć. Wylewała na mnie wiadra krwi, a ja nie mogłam nic zrobić.

Chciałam...

Obudziłam się, gwałtownie łapiąc powietrze w płuca. Rozejrzałam się rozszalałym wzrokiem po sypialni i w końcu poczułam owinięte wokół mnie silne ramiona. Ciepło wkradło się do mojego wnętrza, roztapiając lód, który skuł żyły.

Ames coś mówił, ale nie słyszałam jego głosu, bo zagłuszało go bulgotanie krwi zalewającej moje gardło. Może i otworzyłam oczy, ale na pewno nie obudziłam się z koszmaru.

Kolejne wiadro krwi wylądowało na mojej głowie. Powietrze zniknęło, pozostawiając spragnione tlenu płuca puste. Wzrok zamazał się, zamieniając otoczenie na czerwień.

– Kruszyno! – Głęboki głos Amesa przebił się przez bulgotanie. Chyba usłyszałam w nim rozpacz, ale nie byłam pewna. – Wróć do mnie, błagam...

Chciałam. Tak bardzo chciałam wrócić, ale nie mogłam.

Z braku tlenu pojawiły mi się mroczki przed oczami i wiedziałam, że zaraz stracę przytomność. Jeden oddech. Brakowało mi tylko jednego oddechu. Walczyłam z niewidzialną, szkarłatną cieczą, aż w końcu...

Aż w końcu wszystko zniknęło.

Ames złapał mnie za ramiona i zwrócił do siebie.

– Zabrałem to – powiedział szorstkim głosem. – Przepraszam, Kruszyno. Wiem, że nie chciałaś, żebym wchodził do twojego umysłu, ale nie mogłem patrzeć, jak cierpisz.

– Zabrałeś... mój koszmar? – spytałam i od razu się skrzywiłam, słysząc, jak okropnie brzmiałam.

Skinął głową.

– Robiłeś to już wcześniej, prawda?

Westchnął zrezygnowany i ponownie skinął głową.

Cholera, a ja myślałam, że naprawdę jakoś sobie radzę. Pewnie powinnam być zła, że grzebał w moim umyśle, ale byłam wdzięczna. Sen był jedyną odskocznią, która przynosiła mi zapomnienie.

– Dziękuję – wyszeptałam.

Ames popatrzył na mnie zaskoczony.

– Dziękujesz?

– Tak. – Pokiwałam głową. – Nie dałabym rady co noc mierzyć się z koszmarami. Pomogłeś mi, więc dziękuję.

Ames złapał mnie za rękę i przyciągnął do swojej szerokiej, nagiej piersi.

– Nie masz mi za co dziękować, Kruszyno – wymruczał w moje włosy.

Owszem, miałam, ale nie zamierzałam się z nim kłócić. Zamiast tego przysunęłam się bliżej niego i owinęłam ręce wokół wąskiej talii. Jego objęcia przynosiły mi niezwykłe ukojenie. Nigdzie nie czułam się tak bezpiecznie jak w jego ramionach.

– Spróbuj zasnąć – powiedział, głaszcząc mnie po włosach.

Oderwałam policzek od jego piersi i popatrzyłam na niego. Założył mi włosy za ucho, spoglądając mi prosto w oczy. Serce zatrzepotało mi w piersi, a oddech zrobił się nierówny. Poczułam mrowienie na wargach, kiedy przypomniałam sobie jego zachłanne pocałunki i buchnęło we mnie gorąco.

Serce w Ogniuحيث تعيش القصص. اكتشف الآن