Rozdział 45

3.3K 289 118
                                    

Promienie zachodzącego słońca odbiły się od spokojnych wód lazurowego jeziora, sprawiając, że zamieniło się w świecącą taflę. Nie mogłam jednak zdobyć się na podziwianie tego pięknego widoku. Odnosiłam wrażenie, że spadam, jakby ktoś podciął wszystkie podtrzymujące mnie liny.

Byłam tutaj całkiem sama. Bokhaid chyba domyślił się, że tego potrzebuję, bo nie odprowadził mnie, ani nie stał na straży. Powiedział, że powinno być bezpiecznie, bo jezioro znajduje się na piętrze królewskim i nikt oprócz króla nie ma do niego wstępu. No i jeszcze królowej, czyli mnie, co nadal było dziwaczne.

Przy okazji, dowiedziałam się więcej o samej strukturze zamku i po raz kolejny przekonałam się o nietypowości Amesa. Pierwsze piętro było ogólnodostępne dla poddanych, a w jego skład wchodziły stołówka dla potrzebujących, kwatery dla uciekinierów z innych królestw, skrzydło lecznicze i biblioteka, która została zamknięta w czasie, gdy znajdował się tam kamień z mocą.

Moczyłam stopy w wodzie, skupiając się na lodowatym zimnie, by zapomnieć choć na chwilę o emocjach, ale one nie chciały znikały. Ból w sercu stawał się nieznośny, a fale cierpienia nie odpuszczały, więc wyszłam z jeziora.

– Ames? – wyszeptałam.

Zamknęłam oczy, kiedy poczułam bijące od niego ciepło. Przyszedł. Mimo wszystko zjawił się.

– Wszystko w porządku? – spytał cicho.

– Nic nie jest w porządku. – Uniosłam powieki. Stał, opierając się o balustradę złotego mostu, a ręce schował do kieszeni czarnych, skórzanych spodni.

W duszy bałam się go ponownie zobaczyć. Bałam się, że to wszystko było tylko snem i Ames wcale nie wrócił, wcale nie pozbył się mroku. A jednak wczorajszy dzień okazał się prawdą. Mój wybranek przybrał maskę, owszem, ale zdradziły go oczy. Nie umiał ukrywać emocji tak dobrze, jak skrywała to ciemność. Teraz to widziałam.

Odetchnął głęboko, a ja usiadłam na żwirze i skrzywiłam się. Ames natychmiast zjawił się przy mnie.

– Potrzebujesz uzdrowicielki? – zapytał zaniepokojony, klękając.

– Potrzebuję, żebyś mnie przytulił.

Popatrzył na mnie zbolałym wzrokiem i chciał wstać, lecz złapałam go za nadgarstek.

– Kruszyno...

– Czemu to robisz? – spytałam.

Spiął się.

– Co takiego?

– Odsuwasz się ode mnie – odpowiedziałam cicho, a w moim głosie słychać było cień bólu. – Nie pozwalasz mi się zbliżyć. Jesteś oziębły.

– Przestań, Souline. Nie...

– To ty przestań!

Zamknęłam oczy i przygryzłam wargę. Umierałam. Nie zostało mi dużo czasu, a on jeszcze to utrudniał.

– Dowiedziałem się, że moja siostra zaplanowała twoje porwanie – odezwał się, a ja uniosłam powieki. Patrzył na mnie, a z jego oczu biło tak wielkie cierpienie, jakie sama czułam. – Próbowałem... – Odetchnął głęboko. – Próbowałem zwrócić ci twoje życie. Moja siostra ukradła ci wszystko. Przyszłość, rodziców, przyjaźnie, a niedługo stracisz brata.

Cholera, nie zdążyłam powiedzieć mu o Ignatii.

– Nie... – zaczęłam, ale zamilkłam, gdy spuścił głowę. Włosy zakryły mu twarz i chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak załamanego.

– Przeszłaś tak wiele... – Zadrżał i spojrzał na mnie, a łzy płynęły po jego pięknej twarzy. Chciałam je zetrzeć, lecz bałam się, że jeden nieodpowiedni ruch, a znowu mnie opuści. – Przeszłaś tak wiele, a zostając tu, czeka cię tylko śmierć. Okrucieństwo, ból, strata. – Pokręcił głową. – Nie wiem, jak to naprawić. Uwolnię cię, ale żadna metoda nie wydaje się odpowiednio bezpieczna. Jestem przerażony. – Zamknął oczy. – Boję się, że cię znajdą, a ja nie będę mógł cię uratować. Umierasz przeze mnie, a myśl, że wrócisz na Powierzchnię, łamie mi serce.

Serce w OgniuWhere stories live. Discover now