Rozdział 33

3.6K 285 79
                                    

Zmieniłam kierunek, wchodząc w kolejną uliczkę i w duchu pragnąc, żeby okazało się, że się myliłam. Zerknęłam do tyłu i zobaczyłam, że dwójka wysokich mężczyzn nadal za mną podąża. Serce zabiło mi mocniej i spróbowałam zawołać Amesa, ale przez barierę w umyśle nie mogłam tego zrobić.

Skręciłam, a przede mną wyrosło kolejne wysokie ciało. Jaszczur uśmiechnął się do mnie ostrymi zębami, na których widok prawie mnie zmroziło, lecz zdołałam zachować zimną krew. Obróciłam się na pięcie i zaczęłam uciekać. Wiedziałam, że gdyby chcieli, mogli z łatwością mnie złapać, ale nie zamierzałam tak po prostu podać się jak na tacy.

Moje płuca paliły, a nogi drżały z wysiłku. Buty odbijały się głośno od marmurowego chodnika. Ze stresu nie potrafiłam opuścić bariery w umyśle, a przez to nie mogłam zawołać Amesa. Nie chciałam panikować, ale nie wyglądało to dobrze.

Wbiegłam w kolejną uliczkę, rozglądając się za strażnikami, kiedy jaszczur ponownie zagrodził mi drogę. Odwróciłam się, chcąc uciekać dalej, lecz zorientowałam się, że próbowali mnie zagonić w dogodne miejsce. Stanęłam, dysząc ciężko. W uszach dudnił mi puls.

Przede mną pojawiła się dwójka, którą widziałam na początku. Po mojej lewej i prawej miałam po jednym jaszczurze, a z tyłu stały kolejne dwa. Zostałam otoczona. Ucieczka nie wchodziła w grę, ale pocieszałam się myślą, że przynajmniej byli w ludzkich formach.

Chociaż, walić to. To wcale nie było pocieszenie. Każdy z nich był wysoki i umięśniony. Mieli widoczne blizny po walkach, a trzech z nich miało przy pasie przypięte miecze.

– Czego chcecie? – spytałam i od razu zapragnęłam się kopnąć. Mój głos był cienki i lekko zadrżał na ostatniej sylabie.

Jeden z jaszczurów, blondyn z blizną przecinającą dolną wargę, wyszedł na przód. Przekrzywił głowę i powiedział:

– Ciebie.

To sama wiedziałam.

Ponownie spróbowałam opuścić barierę, ale ona nie chciała się ruszyć, a w zasięgu wzroku nie widziałam żadnych strażników. Nie mogłam teraz umrzeć. Do urodzin zostało mi jeszcze trochę czasu.

Wyciągnęłam sztylet z pochwy na udzie. Ostrze zadźwięczało, a ja ustawiłam się w pozycji, której uczyli mnie Bokhaid i Bahar.

Blondyn wybuchnął śmiechem.

– I co niby z tym zrobisz? – zapytał, patrząc na broń w mojej dłoni.

Zbliżył się do mnie i pochylił tak, że nasze twarze znalazły się w jednej linii. Poczułam jego obrzydliwy oddech zbyt blisko mnie i powstrzymałam chęć odsunięcia się. Bokhaid kazał nie okazywać mi strachu, a ja zamierzałam posłuchać każdej jego rady, żeby jakoś wyjść z tego cało.

Bałam się, że nie zabiją mnie od razu. Bałam się, że zabiorą mnie gdzieś, gdzie będą pobierać energię i torturować, aż umrę z wycieńczenia. Mistrzyni Mądrości mogła mi chociaż powiedzieć, czy moja śmierć będzie szybka, czy bolesna.

– Dźgniesz mnie? – spytał mocno rozbawiony blondyn.

Pozostałe jaszczury ryknęły śmiechem, a ja pomyślałam, że w sumie, czemu nie? Wyrzuciłam rękę do przodu i wbiłam sztylet w jego podbródek. Oczy rozszerzyły mu się z szoku, a ja wyszarpnęłam ostrze. Krew buchnęła z rany, ochlapując mi dłoń oraz twarz. Szybko odsunęłam się, a reptilianin zwalił na chodnik przed moimi stopami.

W duchu podziękowałam Leifowi za dodanie zaklęcia, które opóźni proces gojenia reptilianina, bo zaraz stałby z powrotem przede mną, a teraz przynajmniej był jeden mniej. Jaszczury wokół mnie zaczęły zmieniać formy. Zobaczyłam ciemnozielone i jasnozielone łuski, przed oczami mignęły mi ostre szpony oraz pazury. Każdy z nich zrobił się jeszcze większy i potężniejszy.

Serce w OgniuWhere stories live. Discover now