Rozdział 4

22.6K 1K 412
                                    

Po eliksirach miałam przerwę, w trakcie której Izzy wyciągnęła i podała mi kanapki zabrane ze śniadania.

- Wielkie dzięki Isabelle - odparłam jedząc.

- Nie ma za co - odpowiedziała uśmiechając się.

Gdy kończyłam jeść przeszedł koło nas ślizgoński przystojniak razem z gronem swoich wiernych fanek. O dziwo, nie było w nim Parkinson.

- Nie zapominaj - ostrzegł mnie mijając nas i spojrzał zabijającym wzrokiem.

Prawie zakrztusiłam się kanapką i szybko pociągnęłam łyk soku z butelki, a moja przyjaciółka nadal wpatrywała się w kierunku, w którym odszedł Malfoy ze swoją bandą.

- Co Cię tak ciekawi? - spytałam Isabelle, gdy przełknęłam już to co miałam w ustach i zobaczyłam, że patrzy się w przestrzeń.

- To, kto jest naszym kapitanem drużyny, pamiętasz? - spytała wyraźnie zmieszana. - Chciałam się dostać w tym roku. Chodź już, bo muszę się o to spytać Snape'a.

- A.. Okej - zdążyłam dodać tylko tyle, bo Izzy pociągnęła mnie za sobą w kierunku gabinetu profesora obrony przed czarną magią.

Prawie biegłyśmy przez cały zamek, bo moja przyjaciółka chciała się o to spytać koniecznie jeszcze przed początkiem lekcji. Gdy byłyśmy w pobliżu zauważyłyśmy, że profesor już wychodzi, więc podbiegłyśmy do niego.

- Panie profesorze - powiedziała nieco zdyszana Isabelle. - Mam pytanie do pana.

- Słucham panno Shields - Snape odezwał się przyjaźnie, jak zwykle do uczniów swojego domu.

- Kto jest kapitanem naszej drużyny Quidditcha?

- W tym roku jest nim Pan Malfoy - odparł.

- Dziękuję profesorze - rzekła Izz i razem z profesorem poszłyśmy do klasy na kolejną lekcję.

***

Obrona przed czarną magią minęła niespodziewanie szybko. Na całe szczęście już pierwszego dnia namolni Gryfoni zostali pozbawieni kilku punktów i tym samym już pierwszego dnia zjechali na ostatnie miejsce w rankingu domów. Po lekcji przyszła pora lunchu. Dopiero w Wielkiej Sali mogłyśmy porozmawiać z Mary o jej przedmiotach.

- Jak było na numerologii? - spytałam.

- Ciekawie - odparła moja przyjaciółka. - Ale dobrze wiecie, że nigdy nie lubiłam profesor Vector. A co u was?

- Szukam właśnie Malfoya - powiedziała sucho Isabelle błądząc wzrokiem po całej Sali w poszukiwaniu blondyna.

- Chyba już nie musisz - rzekła Mary, bo wyżej wspomniany ślizgon właśnie do nas podchodził. Od razu udałam, że zaczęło mnie bardzo interesować jedzenie, które miałam na talerzu. Nie chciałam z nim teraz rozmawiać. W sumie, ani teraz ani nigdy.

- Kochanie, przecież nie musiałaś udawać, że na mnie nie patrzysz - powiedział przychodząc. - I tak wiem, że to robisz.

Nadal nie podnosiłam głowy z nad talerza z myślą, że może to nie o mnie chodzi. W duchu jednak doskonale wiedziałam, że te słowa kieruje do mnie.

- Ziemia do Black! - krzyknął mi prawie do ucha, więc musiałam podnieść głowę i spojrzeć na to co się dzieje. Teraz oczy na nas wlepiała prawie cała Wielka Sala.

- Czego chcesz? - spytałam bardzo niemile. ( Później bardzo żałowałam tych moich odzywek do Dracona. )

- Pogadać - odparł i usiadł obok mnie. - Wszystkie ślizgonki mile widziane na naszym treningu Quidditcha.

Gdy zapada zmrok...Where stories live. Discover now