Rozdział 10

18.1K 882 150
                                    

Następnego dnia nie miałam sił, by normalnie funkcjonować. Spędziłam całe 5 godzin na szlabanie u McGonnagal i strasznie mnie wszystko bolało. Z trudem szłam na lekcje, a każda nawet najmniejsza myśl o tym, że taki szlaban będę miała jeszcze przez dwa miesiące przyprawiała mnie o mdłości. Ostatnio coraz rzadziej widzę Meredith, właściwie to pojawia się tylko na lekcjach i około 22 w naszym dormitorium, gdy idzie spać. Isabelle przestała się gniewać o to, że zajęłam jej tak dawno upragnione miejsce w drużynie. A ja, nadal zastanawiam się czym może mnie jeszcze ta szkoła zaskoczyć. Podczas przerwy na obiad zauważyłam na tablicy ogłoszenie o pierwszym w sezonie meczu Quidittcha, standardowo Gryffindoru ze Slytherinem. Termin pierwszego spotkania został ustalony na 12 listopada, czyli za dwa tygodnie. Zdziwiona tym, że oprócz pierwszego treningu kompletującego nasz skład nie mieliśmy żadnego innego podeszłam do kapitana i spytałam :

- Mecz za dwa tygodnie. Uważasz, że tak idealni jesteśmy i nie potrzebujemy treningów?

- Nie, ale Potter nie ma jeszcze całej drużyny, więc i tak jesteśmy górą - powiedział obojętnie.

- Nie myślisz, że mimo wszystko powinniśmy ćwiczyć? - nalegałam dalej.

- Gdyby moje metody były złe na pewno kapitanem byłby kto inny. Nie myślisz Black? Już zupełnie zlansowało Ci mózg? - odparł ze zdenerwowaniem w głosie.

- Wiesz, wczoraj wyglądało jakby było odwrotnie - odpyskowałam mu, bo byłam bardzo zdziwiona jego zachowaniem.

- Po prostu jak czegoś chcę, to to dostaję Black, nie ważne co to jest i jak bardzo ty tego nie chcesz- powiedział z wyższością i lekceważeniem. Chwycił stojącą nieopodal Astorię za rękę i skierował się na kolejne lekcje. - Przyzwyczajaj się.

Zdenerwowana zrobiłam to samo. Myślałam, że Draco się zmienił i zacznie być miły choć dla mnie. Jednak rozważając dalej, doszłam do wniosku, że mało kto w jednej minucie jest agresywny, a w drugiej od razu zmienia się w potulnego, miłego chłopaka. Stwierdziłam, że tacy ludzie jak Malfoy już dawno są straceni i nic im nie pomoże. Uśmiechnięta wróciłam na lekcje.

*Perspektywa Meredith*

Kolejny tydzień, kolejny list. Znam ich treść już prawie na pamięć.

Martwimy się o Ciebie kochanie.

Tak mamo, ja też się martwię.

Mamy nadzieję, że poradzisz sobie z tym zadaniem i uda Ci się przeżyć.

Ja też mam taką nadzieję, bo ile można tak działać? Powinnam to zrobić na początku roku. Mogłabym pogadać ze Snapem, ale on pomaga Malfoyowi. Ten dzieciak jest bardzo wkurzający. Żeby tylko wiedział, co ja mam zrobić...

Pamiętaj Meredith... Od Ciebie zależy to, czy nasza rodzina w całości przeżyje.

No przecież wiem. Jeżeli mi się uda, to powinniśmy przeżyć, jeżeli mi się nie uda - ja zginę. Gdybym się na to nie zgodziła, Czarny Pan mógłby torturować wszystkich moich bliskich. Tylko dlaczego wybrał akurat mnie? Mógł wybrać któregoś z moich braci. Są dorośli, nie wzbudzają podejrzeń i nikt ich nie zna. Właściwie to mnie też niewiele osób zna, ale chyba zauważyli, że nie ma mnie nigdzie prócz lekcji. W każdym razie Leia na pewno. Kręci się wokół Malfoya jak każda ślizgonka, a ja zaczynałam uważać, że chociaż ona w tym domu nie ma obsesji na jego punkcie. No, ale ludzie się zmieniają, Leia też.

Wyszłam ze swojego dormitorium z odpowiedzią na list od matki. W sowiarni długo stałam koło swojej sowy - Rav i zastanawiałam się, czy wysłać odpowiedź, czy może tym razem zaczekać do kolejnego tygodnia. Oparłam się o parapet okna, ostatni raz wyciągnęłam pergamin z koperty i wodziłam wzrokiem po kolejnych wyrazach zapisanych niewyraźnie piórem.

Kochani Rodzice

Ja też się martwię, z resztą piszę wam to za każdym razem, więc na pewno to wiecie. Chciałabym was zapewnić, i przy okazji siebie też, że uda mi się wykonać zadanie. Jednak, gdybym to zrobiła, skłamałabym. Chciałam się spytać Snape'a o szczegóły, ale on pomaga Malfoyowi, więc wzbudziłabym tylko w nim podejrzenia. Dzięki za list.

Mary.

Za każdym razem ta odpowiedź wydawała mi się tak bezsensowna jak wszystkie poprzednie, ale włożyłam ją z powrotem do koperty zaadresowanej do Grace i Jamesa Fairgoldów. Przywiązałam ją sówce do nóżki i powiedziałam, gdzie ma lecieć. Ledwo moja Rav zdążyła wylecieć, a już w oknie zauważyłam nadlatującego Erniego - puchacza mojego brata Willa. Zabrałam liścik, gdy tylko ptak przyleciał i poszłam z powrotem do swojego dormitorium. Siedziała tam Isabelle, prawdopodobnie już po lekcjach.

- Co masz ciekawego? - spytała zaciekawiona.

- List od Willa - powiedziałam.

- Co pisze? - zapytała oglądając paznokcie.

- Jeszcze nie przeczytałam - odparłam i usiadłam na swoim łóżku.

Zaczęłam delikatnie odrywać wierzchnią część pożółkłej koperty i wyciągnęłam z niej niewielką karteczkę. Pisało na niej tylko kilka rozmytych słów.

Przedwczoraj dorwali Jeremiego. Dzisiaj znaleźli jego ciało. Rodzice wcześniej nie kazali Ci mówić.

*Perspektywa Lei*

- Czysta Krew - powiedziałam stając przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu. Mieliśmy takie banalne hasło.

Jak zwykle po lekcjach było w nim tłoczno. Na kanapach siedziało mnóstwo młodzieży, która żywo ze sobą rozmawiała, albo naśmiewała się z Pottera. Na swoje nieszczęście wśród nich zauważyłam Malfoya, który przytulał Astorię, która lepiła się do niego jak rzep psiego ogona. Uśmiechnęłam się krzywo do Parkinson, która widząc mnie wstała z kanapy.

- Ej Black - zaczęła, chwytając mnie za ramię.

- Co chcesz? Potter Cię rzucił? - spytałam niegrzecznie.

- Nie - powiedziała o dziwo bardzo spokojnie. - Ale chyba coś jest Mary, bo z waszego dormitorium dochodzą niezidentyfikowane dźwięki.

- Dobra, pójdę sprawdzić - odparłam zdziwiona. Moja przyjaciółka ostatnio o takiej porze nie bywała u siebie, więc stąd powód mojego zdziwienia.

Weszłam szybko po schodach i zwróciłam się w kierunku drzwi do naszego pokoju. Wchodząc do dormitorium zauważyłam smutną Isabelle siedzącą na moim łóżku i dziwnie dobrze trzymającą się Meredith. Podchodząc bliżej zauważyłam, że z jej oczu płyną po twarzy delikatnie łzy. Objęłam ją ramieniem i spytałam :

- Co jest?

Nie odpowiedziała. Spojrzałam się na Isabelle, a ta skinęła głową na naszą łazienkę. Odparłam jej również skinieniem głowy i zostawiłyśmy Mary samą w pokoju.

- Co się stało ? - spytałam powoli.

- Jeremy...- zaczęła.

- Co z jej bratem? - spytałam, ale już mniej spokojnie.

- Voldemort go zabił.

________________________________________________

Miałam wielki problem, żeby go napisać, bo cierpię na brak weny. ;// Mam nadzieję, że mimo to, choć trochę się spodobał :D


Gdy zapada zmrok...Where stories live. Discover now