21.

3.1K 163 9
                                    


Czerń...

Ostatnio jest to kolor, który ma siłę przewodnią w moim życiu.

- Jesteś gotowa? – odwróciłam się w stronę drzwi, w których stał Ian ubrany w ciemny garnitur. Przytaknęłam , po czym wstałam z miejsca i chwyciłam torebkę. Wyminęłam go i powoli zeszłam na dół schodami. Z kuchni właśnie wychodziła mama, która coraz bardziej zauważalnie traciła chęci do życia. Czy obwiniają mnie o to co się stało? Nie wiem, ale nie dają mi tego odczuć. Jeszcze.

- Tata jest w samochodzie? – gdy otrzymałam twierdzącą odpowiedź wyszłam na zewnątrz. Pomimo tego, że była końcówka lutego, ciepłe promienie słoneczne przyjemnie, a może wręcz pokrzepiająco ogrzewały moją twarz.  Podeszłam do granatowego samochodu i zajęłam miejsce za kierowcą. Wewnątrz panowała cisza, jakby nikogo tu nie było, jednak przede mną siedział tata i patrzył w odległy punkt, nie odzywając się nawet słowem. Miałam wrażenie, że jest na mnie zły, albo zawiedziony. Chyba nadal nie potrafił do końca zaakceptować Iana. 

- Możemy jechać - powiedziała mama, która wsiadła do samochodu, a jej śladem poszedł Ian, zajmując miejsce obok mnie. Spojrzał na mnie przelotnie i pomimo tego, że była to ledwie sekunda zauważyłam zmartwienie na jego twarzy. Żadne z nas nie odezwało się przez całą drogę. Tak na dobrą sprawę myślę, że każdy tego potrzebował. Ciszy i ukojenia. 

-Hej, jak się trzymasz? - zagadnęła Phoebe, gdy opuściliśmy pojazd. 

- Spójrz na mnie. - wskazałam ręką na opuchnięte oczy i bladą skórę. - Chyba nie muszę mówić nic więcej? - dodałam po chwili, a ona cicho westchnęła. Zamiast odpowiedzi podeszła do mnie i mocno przytuliła. Samotna łza spłynęła po policzku i czułam jak zostawia po sobie mokrą smugę. Obok nas pojawił się Ian, który chwycił mnie za rękę, gdy odsunęłam się od przyjaciółki. Spojrzała zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Z naszej szkoły tylko ona tam była, więc pozwoliłam Ianowi na to, aby towarzyszył mi tego dnia. Zresztą pomimo moich sprzeciwów zdążył już złożyć wymówienie w pracy, więc teraz pozostaje tylko kwestia czasu, aby ludzie przyzwyczaili się do tego, że jesteśmy razem.

- Chodźmy. - Ian przerwał ciszę, wskazując w kierunku kapliczki. Podążaliśmy za tłumem ludzi, a ja nie chciałam rzucać się w oczy, ponieważ na takich wydarzeniach nienawidziłam płynącego współczucia, z każdej możliwej strony. Weszliśmy do budynku, znajdującego się pośrodku cmentarza. Przeszły mnie dreszcze, ale nie jestem pewna, czy ze względu na chłód tu panujący, czy zaistniałą sytuację. Usiedliśmy w pierwszej ławce, a moje oczy natknęły się na wystawione czarno-białe zdjęcie Tristana obok stojącej trumny. Odwróciłam wzrok, to było dla mnie zbyt wiele. Miałam wrażenie, że moje serce po prostu pęka. Z żalu, rozpaczy, straty...

- Zebraliśmy się tutaj, aby pożegnać Tristana Walkera - wspaniałego syna, brata, żołnierza, a co najważniejsze bohatera wielu z nas. Swoją odwagą uratował tysiące ludzi, pokazując ile można zrobić dobrego dla innych, żyjąc w tak okrutnych czasach, gdy człowiek dla człowieka jest największym wrogiem... - ksiądz prowadzący zrobił chwilę przerwy w wypowiedzi. Nie potrafiłam się uspokoić, niekontrolowany płacz wydobywał się ze mnie, tak samo silny jak ból, który czułam wewnątrz siebie. Razem z moim bratem odeszła część dobra, które stworzył i kazał mi pielęgnować, a które teraz niemal nie istniało. 

- ... Tristan Walker zdecydowanie został zabrany za wcześnie. Ten niespełna dwudziestosześcioletni mężczyzna mógł jeszcze wiele osiągnąć, ale Bóg zdecydował inaczej. Najwidoczniej gdzieś indziej musi spełnić swoją misję, której celu nie poznamy, ale możemy mieć nadzieję, że mu się uda. Pamiętajcie, że nie należy popadać w rozpacz. Tristan Walker zasługuje na uczczenie jego pamięci, ale zapamiętajcie go proszę jako człowieka, który emanował radością, poświęceniem oraz honorem. Wedle zapisu jego testamentu tego właśnie oczekiwał. Ze względu na swoją pracę spisał go dawno temu, ale na pewno nie zmienił zdania, więc walczcie z tym uczuciem pustki, zapełniając je waszymi wspólnymi wspomnieniami. 

Reszta działa się jak w zwolnionym tempie. Ksiądz kończący przemowę, przyjaciele Tristana z armii, podchodzący do trumny, aby położyć na niej flagę i wszechobecny smutek.  Nigdy nie czułam się tak źle i tak beznadziejnie jak w tamtej chwili. 

* * * 

Od pogrzebu Tristana minęły już trzy tygodnie, a moje serce nadal cierpi. Mogłoby się wydawać, że to spory kawałek czasu, a jednak niewystarczający do zagojenia ran. Chociaż myślę, że takie rany nigdy się nie goją, a po prostu z biegiem lat stają się mniej drażliwe. 

- Przepraszam - rzucił zdyszany Ian. - Długo czekasz? 

- Dopiero przyszłam. - uśmiechnęłam się delikatnie, wywołując u niego to samo.

- Masz wszystko? - zapytał, splatając nasze palce. Kiwnęłam twierdząco głową i ruszyliśmy w kierunku jego samochodu. Byłam pod wrażeniem, gdy wyznał mi ucieszony, że zatrudnili go w innym liceum, niemalże z marszu. Mimo ostatnich ciężkich chwil był przy mnie, a ja byłam z niego dumna, ponieważ dzielnie to znosił i walczył o swoje. Miałam po prostu nadzieję, że wyjdziemy wreszcie na prostą. 

- Jak Ci minął dzień? - zapytał, gdy włączyliśmy się do ruchu.

- Bez żadnych rewelacji. - wzruszyłam ramionami i wygodniej rozsiadłam się w fotelu.

- A jak radzi sobie Pani Middle? 

- Lepiej niż Ty - rzuciłam kąśliwie na co zmarszczył brwi.

- Jak możesz tak mówić? - żachnął urażony. Odkąd odszedł to nasza matematyczka sprawowała rolę wychowawcy. 

- Prawda boli? - na pewno to co pozostało bez zmian to to, że uwielbiałam się z nim droczyć. Za wszelką cenę zawsze starał się obronić swoje wielkie ego, ale zazwyczaj marnie mu to wychodziło. 

- Bardziej boli Twoje kłamstwo - prychnął niezadowolony. - Osobiście uważam, że poradziłem sobie całkiem dobrze. - na jego twarzy pojawił się ten zawadiacki uśmieszek i gdy stanęliśmy na czerwonym świetle nachylił się, aby mnie pocałować. - Widzisz? - dotknął palcami kącików moich ust, które rozciągnęły się w uśmiechu. - Mam rację. 

- Dupek - powiedziałam z udawaną złością, na co się roześmiał. Uwielbiałam jego śmiech, był szczery i pełen beztroski, a to rzadkość taki spotkać. Reszta drogi minęła nam na słuchaniu muzyki i moim cichym nuceniu tekstów, które akurat znałam. Ian zaparkował samochód na podjeździe, po czym wyłączył silnik. Rodzinny obiad w domu Walkerów to na pewno nowość, a zwłaszcza, gdy mój facet próbował się wkupić w łaski mojego ojca, co wciąż było utrapieniem dla nas wszystkich. 

- Gotowy? - zapytałam, gdy stanęliśmy pod drzwiami.

- Jak nigdy przedtem - powiedział cicho, na co się zaśmiałam. Weszliśmy do środka i od progu dało się poczuć zapach przyrządzanego przez mamę jedzenia. 

- Jesteśmy - krzyknęłam jeszcze nim zdążyliśmy zdjąć buty, a chwilę później w holu znajdował się już tata, który bacznie obserwował Iana. 

- Dzień dobry - skinął grzecznie, a ja miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Ian, który był pewnym siebie dupkiem, przy moim ojcu zachowywał się tak potulnie, że będę musiała to kiedyś nagrać. 

- Zapraszam do jadalni. - tata wskazał ręką na pokój obok, chociaż i tak każdy wiedział gdzie ma iść. Zasiedliśmy do stołu, podczas gdy mama przyniosła ostatni półmisek z sałatką.

- Jak w nowej pracy, Ian? - moja rodzicielka przerwała ciszę, którą i tak co chwilę przerywał Luke swoim niezgrabnym krojeniem mięsa i uderzaniem sztućcami o talerz. 

- W porządku - odpowiedział, wycierając usta chusteczką. - Powoli się przyzwyczajam do zmian. - dodał, spoglądając na mnie.

- To dobrze - rzuciła, patrząc na tatę. Chyba liczyła na to, że coś powie, ale ja nadal w to nie wierzyłam. Według mnie jeszcze minęło za mało czasu. Po skończonym posiłku pomagałam mamie sprzątać, gdy usłyszałam ciche szepty z salonu. Zajrzałam tam, a moim oczom ukazał się tata z Ianem, którzy stali naprzeciwko siebie i rozmawiali. Bałam się treści wymienianych zdań, ale jedno, które usłyszałam sprawiło, że ten dzień stał się jednym z lepszych od dłuższego czasu.

- Witaj w rodzinie, Ian. 


Desire [PL] - Ian Somerhalder & Shelley Hennig ✅Where stories live. Discover now